poniedziałek, 26 listopada 2012

Są ludzie

Wpis ten dedykuję Wojtkowi, który prawdopodobnie nie ma pojęcia o istnieniu tego bloga (może to i lepiej).

Są ludzie, którzy żyją we własnym świecie. Z całego serca oddają się swojej pasji. Robią dla niej wszystko. Staje się ona całym ich światem.
Są ludzie, którzy zrywają kajdany codzienności. Nie wpadają w monotonię. Potrafią żyć na przekór wszystkim. Odrzucą oni typowy styl życia.
Są ludzie, którzy delektują się każdą chwilą. Doceniają ją i w pełni wykorzystują.

Oby takich ludzi było jak najwięcej, bo właśnie pasjonaci zmieniają ten świat na lepsze. To właśnie oni pokazują co w życiu jest naprawdę ważne. Są bowiem w stanie całkiem oddać się ukochanej pasji i żyć z niej, jednocześnie nie pozwalając na zamknięcie się w klatce korporacji.

To prawdziwa wolność i ci ludzie w pełni zasługują na miano prawdziwych artystów. Miejmy nadzieję, że tacy zawsze będą się pojawiać.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Wampiry, a sprawa polska.

Współczesne media są niezwykle wartościowe i przekazują nam ogromne pokłady jakże przydatnej w życiu wiedzy. Ot choćby taki TVN, który właśnie przekazał swym widzom informacje o wampirach.
Otóż okazuje się, że brak polskich wampirów jest logiczny, bowiem chroni nas najskuteczniejsza grupa na świecie. Rzesze młodych ludzi w charakterystycznym trój-pasiastym mundurze czuwają i dokładnie patrolują cmentarze w celu uprzykrzania (nie)życia krwiopijcom. Co prawda zdarza im się pokazać swój potencjał bojowy na niewinnych osobach, które znalazły się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze, ale czego się nie robi dla dobra ogółu.
Niech was to jednak nie zmyli, bo wróg czuwa. Wampiry wywołują tak duży strach między innymi przez swoją umiejętność kamuflażu. Jesteśmy bowiem w Unii Europejskiej i czy kogoś w dzisiejszych czasach byłby w stanie zaskoczyć osobnik płci męskiej z pomalowaną na biało twarzą, czarnymi paznokciami, który dodatkowo syczy podczas spożywania kawałka szynki? Cóż, co kraj to obyczaj. Nikt bowiem nie jest w stanie stwierdzić, że ów przybysz nie jest turystą z Atlantydy czy innej Utopii?
Na nasze szczęście wyżej wymienione oddziały są czujne i wszelkie odstępstwo od normy tępią szybko i skutecznie.
Załóżmy jednak, że nasz kolega z nieco przydługimi kłami jakimś cudem się uchował i ma się dobrze. Nauka płynąca z kinematografii i literatury radzi aby w takich wypadkach zgłosić się do kogoś, którego całym życiem są zjawiska paranormalne, a więc duchownego. Niestety ci wprawdzie posiadają nadnaturalne zdolności, ale ograniczają się one do odchudzania portfela bliźniego. Trzeba jednak przyznać, że w tej materii osiągnęli mistrzostwo.
No, ale co nie zabije naszego potwora, zapewne go wzmocni, a jakoś z nim trzeba walczyć. W tym momencie przychodzi nam z pomocą nieoceniony niszczyciel wszelkich pomiotów diabelskich i dobrej muzyki – Justin Bieber!!!!
Ta nieco przygłupia (na co wskazuje średnia ilość słów użytych w jej piosenkach) dziewczynka potrafi skutecznie wypleniać demoniczne zapędy u naszego milusińskiego. Wprawdzie w efekcie ubocznym orientacja seksualna naszego byłego wampira zostaje zmieniona, no ale co najważniejsze zło zostało pokonane. Warto wspomnieć, iż amerykańscy naukowcy chcieli zbadać ten fenomen, ale niestety musieli zaprzestać badań z powodu braku chętnych. W końcu krwiopijcy mają swoją godność.


A tak na poważnie to ludzie nie rozprzestrzeniajcie fragmentów z „Dlaczego ja” i pochodnych. Nam to się wydaje śmieszne, ale w gruncie rzeczy to robimy reklamę tej szmirze. Jest to o tyle złe, że niektórzy starsi ludzie traktują te programy całkiem serio (wiem o tym z własnych obserwacji) i to tylko pogłębia niezrozumienie na linii pokoleń. Ktoś może się uśmiechnąć pobłażliwie na te słowa, ale sami wyobrażamy sobie np. dawne epoki, czy odległe kraje tak, jak nam to przedstawiono. Jest to całkiem normalne, bo przeciętny Kowalski nie ma wiedzy w tej dziedzinie.
Starajmy się więc nie polegać takiej manipulacji i nie pomagajmy w manipulowaniu innymi.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ostatni wykład

Kilka dni temu obchodziliśmy święto zmarłych. Zapalaliśmy znicze i marzliśmy na cmentarzach przed grobami bliskich. W takich okolicznościach ludzie często zaczynają rozmyślać o śmierci, przemijaniu i innych równie ciężkich tematach. Warto jednak spojrzeć na to również z nieco innej perspektywy.
25 lipca 2008 roku zmarł Randy Pausch. Zapewne byłby on jednym z wielu wykładowców, którzy opuścili ziemski padół, gdyby nie jego ostatni wykład. Mimo iż pozostało mu zaledwie kilka miesięcy życia, postanowił opowiedzieć o spełnianiu swoich marzeń. W rezultacie otrzymaliśmy półtoragodzinną mowę przepełnioną wspaniałymi złotymi myślami i niosącą ogromny ładunek pozytywnej energii.
Obejrzenie jej pozwala zmienić podejście do śmierci. Skoro jest ona nieunikniona to nie powinniśmy się jej bać. Potraktujmy ją raczej jako zwieńczenie wspaniałego życia.
Również pamięć o przemijaniu nie jest taka zła, jeśli będziemy z niej czerpać motywacje do jak najlepszego spędzenia życia. Nie bez przyczyny bowiem Tayler Dureden w „Fight Clubie” mówił „this is your life, and it's ending one minute at the time”.

http://www.youtube.com/watch?v=FY1vz5b_aXE

Powyżej zamieszczam link do tego wspaniałego wykładu i polecam każdemu zapoznać się z nim.

P.S. Święta i powrót do Lublina nieco mnie wybiły z rytmu, dlatego ta notka jest opublikowana z opóźnieniem. Niemniej cykl weekendowy wciąż pozostaje aktualny.
Dlatego w ramach wynagrodzenia możecie się spodziewać za kilka dni kolejnego wpisu.

piątek, 26 października 2012

O blogu, w blogu, w ramach bloga.

Pisanie bloga to strasznie niewdzięczne zajęcie. Człek musi się produkować by zaspokajać potrzeby pięknych umysłów i … Stop!
Te wątpliwej urody (a raczej niewątpliwej brzydoty) rozumki i tak tego nie kupią. Jeśli człowiek nie pisze rozrywkowo (czytaj: nie robi z siebie błazna), lub nie porusza takich ważnych tematów, jak porównanie tuszów do rzęs, praktycznie nie ma szans na zaistnienie w szerszej świadomości.
I jeśli osoba pisząca mówi, że jej na tym nie zależy, zwyczajnie kłamie. Pewne wyjątkowo naiwne/pyszne/żyjące marzeniami (niepotrzebne skreślić) jednostki idą o krok dalej. Aspirują oni bowiem do statusu co najmniej nowych wieszczy narodowych, których dzieła należałoby uznać za epopeje i tłumy winny przed nimi klękać.
Również samo pisanie bloga nastręcza człowiekowi problemów. O czymś bowiem trzeba pisać, a nikt nie chce czytać, że autor jadł kanapkę z dżemem (jeśli prowadzisz fotoblog i jesteś ładna/łatwa/na zdjęciach widać cycki ten argument może ci się wydać nieco dziwny). Niestety nasz mały „tfurca” nie ma w zwyczaju codziennie uczestniczyć w jakimś wyjątkowo ciekawym lub spektakularnym wydarzeniu. A szkoda, bo ciekawie by brzmiały notki osoby znudzonej takowymi.
Załóżmy jednak, że nasze „internetowe literackie objawienie” zasiadło do pisania. Nachodzi wtedy euforia. Bloger złapał samego Boga za nogi i tworzy. Tworzy wpis niebanalny i poruszający. Czy coś może pójść nie po myśli autora? Ano może.
Słowa początkowo tak wspaniale spływające do notatnika pojawiają się coraz rzadziej. Zdania nie chcą przekazywać pożądanej treści. Siły i wena już dawno gdzieś zniknęły, a co najgorsze herbata jest zimna. Niestety trzeba trzymać się ustalonych terminów, które wciąż zbliżają nieubłaganie się.
Można wprawdzie zignorować czytelników i pisać gdy się chce i o czym się chce. Takowy autor chętnie uznaje to za przejaw swej artystycznej duszy, która nie pozwala mu poddawać się takim błahym sprawom, jak terminy. W rzeczywistości mamy jednak do czynienia ze zwykłym leniem i bucem. Swoją drogą sam niestety jestem takowym, no ale po to są złe nawyki, aby było co zwalczać.
Załóżmy jednak, że postanawiamy podjąć heroiczny bój z własnymi słabościami i piszemy. Idzie nam to nad wyraz opornie, ale się nie poddajemy i słowa powoli rozwijają treść naszej notki. Zdania powstają w ogromnych bólach, ale powstają i w końcu kończymy. Zadowoleni z dobrze wykonanego obowiązku czytamy powstałe dziełko w celu korekty.
Zapewne myślicie, że po tych poprawkach tekst jest gotowy i autor szczęśliwy. A dupa! (Swoją drogą miło klnąć na blogu, szczególnie, że nie jest on adresowany dla dorosłych :-) ).
W czasie lektury orientujemy się bowiem, iż cała notka nie ma sensu. Treść, którą miała przekazać, gdzieś uleciała, a całość przypomina miernie sklecony stek bzdur.
Nie ma jednak czasu, ni sił, aby to poprawiać. Wrzucamy więc naszą parodię interesującej notki na bloga i niech się dzieje wola nieba.
Czy nie można jednak czegoś z tym zrobić? Ano można i najlepszym wyjściem jest bliski kontakt z najlepszym przyjacielem człowieka, a w szczególności artysty, mianowicie pół litrem wódki. Niestety nasz kompan jak na towarzysza niedoli przystało nie pociesza nas za darmo. Cena jest dosyć wysoka i każdy musi sam wykalkulować sobie opłacalność tej znajomości.
Można też ulżyć swej duszy i rzucić w czorty tą grafomanię, a czas jej poświęcony przeznaczyć na jakieś konstruktywne hobby np. sklejanie modeli. Rozwinie to naszą cierpliwość, uspokoi nas i świat zyska kilka ładnych modeli.
Gwoli informacji sam wybrałem trzecią, najbardziej paskudną drogę. Otóż nie mam zamiaru na razie kończyć pisania (co gorsza na trzeźwo) i jeszcze długo będziecie musieli znosić moje wypociny. No, ale to już wasz problem a nie mój. :-)


P.S. Kto by pomyślał, że spontaniczne spisanie bzdurnych myśli w rytm disco-polo puszczanego w mieszkaniu nade mną może być tak przyjemne. :-)

niedziela, 21 października 2012

Niech mi ktoś wyjaśni

Rozumiem, że nie każdy się zachwyca Dostojewskim, czy Lemem. „Ulisses” i „Mistrz i Małgorzata” nie należą do książek, które czytamy do poduszki, lub podczas jazdy autobusem.
Te i wiele innych to pozycje będące przeciwieństwem stwierdzenia „łatwe, proste i przyjemne”. To zrozumiałe, że większość ludzi po nie nie sięga.
Niech mi ktoś jednak wytłumaczy, czemu książki operujące biednym językiem, opisujące bohaterów płaskich, niczym kawałek kartonu, się tak dobrze sprzedają.


Mówię o cyklu „Zmierzch” i książce „Piędziesięciu twarzach Greya” (która zresztą wywodzi się z fan-fica opisującego wydarzenia ze świata błyszczącego wampira).
Żeby ich fenomen był ciekawszy swą sprzedaż zawdzięczają one targetowi niespecjalnie gustującego w literaturze, a mianowicie nastolatek i kur domowych.
Jeśli się jednak temu bliżej przyjrzeć to wszystko jest logiczne. Owe dziewczyny i kobiety sięgają przede wszystkim po harlequiny, aby poczytać o wspaniałych romansach, których one nie uświadczą w rzeczywistości. Biorą więc tytuły znane i z braku „czytelniczego wyrobienia” kupują słabe pozycje.


Dlatego mam prośbę do wszystkich. Czytajcie i kupujcie dobre książki!!! Nie muszą być stadium ludzkiej psychiki, nie muszą zmieniać waszego światopoglądu. Niech mają pewną wartość, choćby rozrywkową.
Tylko tyle i aż tyle wystarczy, aby rynek wydawniczy książek, a więc część naszej kultury, nie zalewał nas produktami miernymi.

niedziela, 14 października 2012

Studia

Studia to niesamowity czas. Jesteśmy już dorośli. Możemy więc robić wszystko, ale za każdy czyn ponosimy odpowiedzialność. Jednocześnie wciąż w jakimś stopniu rodzice się nami opiekują, dają pieniądze na życie, czy choćby jedzenie. Również uczelnie inaczej wpajają nam wiedzę. Nikt bowiem się nami nie przejmuje. Tylko od nas samych zależy czy i z jakim skutkiem zaliczymy kolejne sesje. Da się to odczuć szczególnie na wykładach, które w większości są dobrowolne. Ponadto wiele osób, szczególnie na kierunkach humanistycznych ma dużo wolnego czasu. Czasu, który jak dla mnie jest w jakimś stopniu marnowany. Zapewne każdy zna stereotyp studenta wiecznie przymierającego z głodu, bo całą kasę wydał na alkohol. Nie wziął się on znikąd i choć mocno wyolbrzymiony ma podstawy w rzeczywistości. Wielu studentów spędza bowiem czas na nieustannym imprezowaniu z przerwami na sesję (albo i bez tych przerw). Nie twierdzę, że to jest złe. Sam chętnie piję alkohol, kac nie jest mi obcy. No ale ileż można? Studia są wyjątkowym okresem w życiu każdego człowieka. Mamy ogromne pokłady energii i sporo czasu na jej wykorzystanie. Czemu więc się tak ograniczać? Czy nie lepiej byłoby spróbować wielu nowych, wspaniałych rzeczy? Sam zajmuję się między innymi penspinningiem, wspinam się, rysuję, piszę, a w przyszłości planuje zająć się slacklinem i milionem innych. Dlatego ciągłe chlanie w moim przekonaniu byłoby zwyczajnym marnotrawstwem tego czasu. Warto więc się nie ograniczać i czerpać przyjemność ze wszystkiego, a nie tylko ograniczać się do jednego jej typu. P.S. Jak nietrudno zauważyć znów nastąpiła przerwa w dostarczaniu wpisów na bloga. Mógłbym w tym miejscu tłumaczyć się pobytem na MFK, czy dosyć paskudnym przeziębieniem, które mnie dopadło i byłaby to prawda. Jednak główną winę za to ponosi tylko i wyłącznie moje lenistwo. Dlatego też postanawiam publikować tu wpisy co najmniej raz w tygodniu. Będą się one pojawiać w weekendy, a jeśli coś mnie wyjątkowo zainteresuje i/lub ogarnie mnie nagły przypływ weny, to napiszę coś więcej. Te dodatkowe wpisy będą się pojawiać bez jakiejkolwiek reguły.

piątek, 14 września 2012

Project Ethernity

Ten wpis będzie wyjątkowy z kilku powodów. Łamie on chyba wszystkie zasady, jakie ustaliłem przy tworzeniu bloga. Jednak czasem tak trzeba. Gdy planowałem Moje Małe Królestwo, starałem się stworzyć miejsce w którym mógłbym się podzielić ze światem kilkoma przemyśleniami. Dążyłem do ambitnych notek, które czasami przyozdobiłbym jakimiś humorystycznymi wstawkami. Kolejnym założeniem był utworzenie w sieci miejsca, będącego swoistym poligonem moich umiejętności. Internet daje wspaniałą możliwość błyskawicznej komunikacji z ogromną ilością osób. Większości nawet nie znamy. Uznałem więc, iż nikt mnie nie oceni bardziej rzetelnie, niż ludzie mi obcy. Zdarzało mi się łamać te i wiele innych zasad. Działo się tak z różnych powodów, głównie lenistwa i przecenienia swych możliwości. Jednak nigdy nie osiągnęło to znacznych rozmiarów (nie licząc terminów – tak wiem, że moja systematyczność leży i kwiczy i obiecuję coś z tym zrobić). Nigdy, aż do teraz. Blog został wstrzymany z powodu poprawki. Obiecałem sobie, iż nie będę niczego pisał, dopóki nie wyjdę z auli (teraz widzę, jakie to głupie). Obiecałem sobie też, iż będę przygotowywał swoje notki dokładnie. Będę je czytał i dokładnie opracowywał, żebyście nie otrzymywali produktu wybrakowanego (tego akurat staram się trzymać i nawet ostatnio zaczęło mi to jakoś wychodzić^^). Jednak przede wszystkim nigdy nie chciałem, aby Moje Małe Królestwo było typowym blogiem. Za dużo takich w Internecie, a i sama forma jest dosyć nudna. No i mówimy tu o królestwie, więc przydałaby się jakakolwiek niezależność w tym wirtualnym świecie :-). No dobra, warto w końcu napisać, skąd ten przydługi wstęp. Ano Obsidian Entertainment, firma która jest duchowym spadkobiercą Falloutów, Icewindów i Planescepów szykuje kolejny projekt. Ma on być pewnego rodzaju hołdem złożonemu kultowym, klasycznym cRPG-om, takich jak Icewind Dale, Balur's Gate, czy Planescape Torment. W produkcji tej bardzo wyraźne jest podejście. Mówimy bowiem o grze „od fanów, dla fanów”. Jeśli więc ukochałeś zwiedzanie fantastycznych krain wraz ze swoją drużyną. Wiele z postaci i miejsc głęboko zapadło ci w pamięć, a ty nostalgicznie wspominasz tamte gry, to możesz się cieszyć. Nadchodzą bowiem dla ciebie piękne czasy. P.S. Notka powstaje całkowicie spontanicznie, więc, jeśli coś pomieszałem, lub o czymś nie wspomniałem, to wybaczcie. Wszystkiego najlepiej dowiecie się wchodząc na stronkę, której link zamieszczam poniżej. http://www.kickstarter.com/projects/obsidian/project-eternity P.S.2 Najprawdopodobniej koło następnej soboty napiszę coś o tych tytułach z perspektywy ich fana. Mogę zdradzić, iż sama forma notki będzie dosyć nietypowa.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Neil Armstrong

Wczoraj zmarł Neil Armstrong. Miał 82 lata. Jak zapewne każdy wie, mowa o pierwszym człowieku na Księżycu. Neil swym wyczynem dowiódł, że wciąż można zrobić coś wielkiego, granice da się przekroczyć. Historia bowiem nie przestała czekać na śmiałków, którzy zaskarbią sobie jej względy. Zasłużenie staną się oni bohaterami. Ludzie będą o nich często mówić, głównie w superlatywach. Dzieci obiorą ich, za swoich idoli, którzy będą motywować do rozwijania pasji. Staną się herosami współczesnych mitów. Status ten nie jest dostępny dla każdego. Trzeba być wyjątkowym, wyróżnić się w tłumie. Co ważne ponadprzeciętność odnosi się nie tylko do zalet. Neil odbył swoją słynną podróż wraz z Buzzem Aldrinem. Wiele osób może zapytać, któż to taki? Otóż mowa o człowieku, który miał pierwszy stanąć na Księżycu. Buzz ukończył Akademię Wojskową, był pierwszym w historii astronautą z tytułem doktora. Wydawać się mogło, że to idealny kandydat, na bohatera tego historycznego wydarzenia. Jednak mimo planów, w niewyjaśnionych okolicznościach to właśnie Neil pierwszy stanął na naszym naturalnym satelicie. Można bronić Armstronga, albo wręcz przeciwnie. Można tworzyć teorie, dlaczego lądowanie nie przebiegło według planu. Jednak najprawdopodobniej nasz bohater poczuł powagę wydarzenia i zwyczajnie wykorzystał sytuację, aby zostać zapamiętanym przez historię. Nie chcę jednak krytykować go za to. Przeciwnie. Można wręcz powiedzieć, że idealnie na swoim przykładzie ukazał on przepis na sukces w naszym niełatwym świecie. Któż bowiem zasługuje na miano bohatera, jeśli nie osoba łącząca ciężką pracę, z umiejętnością wykorzystania okazji. Jasne, to wątpliwe moralnie i nieuczciwe wobec oszukanych, jednak aby osiągnąć sukces należy idealnie poznać reguły gry, a one nigdzie nie wspominają o fair play. I za to właśnie, że potrafił walczyć o sukces za wszelką cenę, należą się Neilowi Armstrongowi nasza pamięć i szacunek.

czwartek, 21 czerwca 2012

Droga, z której się nie wraca.

Andrzej Sapkowski obchodzi dziś urodziny. Postanowiłem więc uraczyć was z tej okazji wpisem. Jest on swego rodzaju hołdem złożonym temu wspaniałemu pisarzowi.

Był rok 2002 gdy 10-letni Bartek wypożyczył pierwszą w swym życiu książkę dla przyjemności. Wynikało to z ciekawości, mającą swe podstawy w licznych pochwałach płynących z ust kolegi.
Początek wywołał w Bartku pozytywne zaskoczenie. Książka rozpoczynała się od opisu seksu, a cóż innego potrafi mocniej skupić na sobie uwagę chłopaka w tym młodym wieku?
Dalej nie było gorzej. Wręcz przeciwnie. Książka obfitowała w brutalne sceny walki, pobudzające wyobraźnie opisy seksu i radosne komentarze Jaskra.
Lektura zaskoczyła Bartka. Dowiedział się on, iż książki nie ograniczają się jedynie do nudnych lektur szkolnych. Można pisać o naprawdę wspaniałych rzeczach. Co więcej można to robić w szalenie ciekawy sposób.

Od tego wydarzenia minęła dekada. Bartek urósł, rozpoczął studia i stworzył tego bloga, którego stara się coraz lepiej prowadzić. Jedna rzecz pozostała jednak niezmienna. Jest nią ogromna miłość do książek, przybierająca postać swoistego uzależnienia. To uczucie rozbudził we mnie właśnie Cykl Wiedźmiński.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, iż Andrzej Sapkowski ukazał mi tytułową drogę, z której się nie wraca. Drogę, z której za nic nie chciałbym wrócić.

Cykl Wiedźmiński postawił bardzo wysoko poprzeczkę następnym przeczytanym przeze mnie książkom. Przez co przeczytałem zaledwie kilka książek, o których z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że były wspaniałe. Ma na to wpływ zarówno bardzo wysoki poziom cyklu (zbiera ona liczne pochlebne recenzje, nie tylko od osób czytających fantastykę, ale też od ludzi stroniących od tego gatunku), jak również pewna wyidealizowana wizja tych książek, którą mam w głowie. Człowiek bowiem ma tendencje do zapamiętywania lepiej, niż jest w rzeczywistości tych rzeczy, które były pierwsze, bądź kojarzą mu się z jakże odległym i mile wspominanym dzieciństwem. Niemniej cykl doskonale broni się i bez tego upiększonego spojrzenia.

Cóż mogę jeszcze dodać?
Andrzej Sapkowski stworzył wielkie dzieło, które zachęciło wiele osób do czytania książek. Operują one głębokimi refleksjami, trafnymi spostrzeżeniami i znakomitym językiem, przez co trafiają w liczne, często jakże odmienne gusta . Pozwoliło im to szybko uzyskać miano klasyki fantastyki.

Za to wszystko i za wiele innych rzeczy należy się Andrzejowi Sapkowskiego pamięć i szacunek. Niestety trzeba wspomnieć, iż pióro mistrza ostatnim czasy nieco stępiało. Trylogia Husycka nie powtórzyła sukcesu cyklu, a "Żmija" okazała się słaba. Nie wolno jednak wątpić, iż AS polskiej fantastyki nie powróci do swego szczytowego poziomu, czego sobie i wam życzę.

P.S. Znajomość z cyklem rozpocząłem nie od "Ostatniego Życzenia", lecz "Miecza Przeznaczenia". Stąd rozpoczęcie książki od opisu seksu z Yennefer, poznanej w tytułowym opowiadaniu poprzedniego zbiorku.

czwartek, 17 maja 2012

Let's Dance



Witajcie.

Jak nietrudno zauważyć ostatnio blog znów zaczął przymierać. Niestety w najbliższej przyszłości będzie już tylko gorzej. Całą winę za taki stan rzeczy ponosi sesja, która zabiera mi ogrom sił i czasu.
Dobra, koniec smęcenia i przechodzimy do meritum.

W średniowieczu możemy się spotkać z pewnym charakterystycznym zjawiskiem w ówczesnej kulturze. Jest nim silne zainteresowanie śmiercią, przejawiane najczęściej za pomocą danse macabre.
Taniec śmierci, bo tak z francuskiego należy tłumaczyć ową frazę, był przedstawiany dosyć sugestywnie. Dzieła ukazywały bowiem ludzi wykonujących taneczne ruchy, wraz z towarzyszącymi im szkieletami.
Warto również wspomnieć o ich genezie. Otóż wiele kultów pogańskich odprawiało właśnie rytaulne tańce nad zmarłymi. Symbolizowały one koniec życia, ale równocześnie odrodzenie, a więc pewnego rodzaju nowy początek.

Sama idea jest zrozumiała. Historię Europy przepełniają wojny i pogromy. Praktycznie cały czas walczono. Znaczenie miały również wielkie średniowieczne epidemie. Nic więc dziwnego, iż na ówczesnych śmierć nie robiła aż takiego wrażenia. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że do niej przywykli.
Stąd też motyw danse macabre. Miał on za zadanie ukazać kruchość życia i wszechobecność śmierci. Była to część codzienności, jak dziś praca, czy szkoła.
Pozwoliło to również spojrzeć na kres życia, jako na pewien proces, a co za tym idzie dążono do wyjaśnienia go.
Oczywiście ówczesny, podobnie zresztą, jak i dzisiejszy poziom wiedzy zadaje więcej pytań, aniżeli udziela odpowiedzi. Nie można było tego tak zostawić. W końcu to nieodłączny element życia każdego człowieka, a ludzka natura nie znosi nieodgadnionych tajemnic.
W tym momencie do głosu doszła kolejna cecha, jakże dobrze nam znana. Jest nią pycha naszej rasy.
Nie jesteśmy w stanie się pogodzić z tak nędznym zakończeniem naszego żywota. Mimo wielu deklaracji, niewiele osób prawdziwie wierzy, iż do ustaniu pracy mózgu, stajemy się jedynie kupą mięsa. Czymże jest cały nasz dorobek, cała nasza mądrość, wobec tak paskudnego końca?
Zastosowano więc najpopularniejszy sposób odpowiedzi na "niewygodne" pytania - religię.

By było jasne. Osobiście wierzę w jakąś wyższą siłę. Nie utożsamiam jej z jakąkolwiek znaną mi istotą boską ze względu na mą religijną mierność.
Warto jednak zauważyć pewne cechy wspólne dla wszystkich religii. Otóż mają one za zadanie odpowiadać na pytania i choć te są różne, to każda wiara (a przynajmniej każda znana mi wiara) wyjaśnia kilka aspektów, będących jednocześnie jej trzonem. Są nimi: istnienie jakiejś wyższej siły, powstanie świata i człowieka, oraz śmierć połączona z pewną doskonałą sprawiedliwością, mającą wynagrodzić wiernym niegodziwość tego świata.
Tak więc, jeśli zrozumiemy do końca cały proces umierania, możliwe, iż staniemy u progu pewnej rewolucji religijnej, która całkiem zmieni podejście ludzi do pewnych dogmatów.
Jak na razie na temat śmierci wiemy niewiele, jednak powoli będziemy ją poznawać coraz lepiej i gdy nastąpi ten moment, nasz świat nie będzie już takim samym miejscem . Lecz przed nami długa droga, tymczasem zapraszam do tańca :-).

P.S. Ten wpis chciałbym zadedykować Kagrrze (chyba dobrze to odmieniłem?), która mnie zmotywowała do ruszenia (_!_) i dokładnego przygotowania notek. Od teraz mam zamiar czytać wszystkie wpisy przed publikacją i usuwać z nich wszelkie niedopracowania. Tak więc jeśli znajdziecie w tekście, jakieś rażące powtórzenia, czy poważniejsze błędy, to bezlitośnie mi je wytykajcie ku chwale tegoż królestwa i waszej przyjemniejszej lekturze :-).

P.S.2 Fajny filmik, co nie?
http://www.youtube.com/watch?v=hWTFG3J1CP8



wtorek, 24 kwietnia 2012

Światowy Dzień Książki

Cóż wczoraj mieliśmy jeden z najwspanialszych dni w roku, mianowicie Światowy Dzień Książki. Inicjatywa nadzwyczaj godna uwagi, bo każda promocja zadrukowanych tekstem stron, połączonych okładkami jest chwalebna.
W tym miejscu mógłbym zacząć głosić peany, na cześć książek, jednak czynię to często i gęsto. Dlatego za namową wrodzonej przekorności (którą zresztą u siebie bardzo cenię), postanowiłem zaprezentować tu pozycję, którą raczej bym odradzał, a w najlepszym wypadku, bardzo ostrożnie polecał.

Zapewne wielu z was oglądało znany i uwielbiany "Fight club". Warto więc powiedzieć co nieco o jego książkowym pierwowzorze.

Oczywiście jak większość ekranizacji pierwowzór jest lepszy, jednak różnica poziomów obu dzieł jest minimalna, a niestety taka sytuacja należy do rzadkości. Warto więc na początku obejrzeć film, aby poczuć dekadencki klimat przedstawionej wizji świata. Ponadto to wspaniałe kino, które mimo wszystko nieco blednie po przeczytaniu książki, a David Fincher zasłużył sobie na zachwyty "Fight clubem".

Dlaczego więc polecam ją z dużą dozą ostrożności? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. "Fight club" to dzieło niebezpieczne. Jedno z tych, które gdy przeczytacie, całowicie zmieni wasz światopogląd.
Mamy bowiem do czynienia z bardzo mocną krytyką współczesnego świata, a w szczególności konsumcjonizmu.
Książka ta potrafi obrócić o 180 stopni perspektywę postrzegania świata przez jej odbiorcę.

Stąd też kontakt z nią należy zaliczyć do ryzykownych. Jest to pewnego rodzaju bomba intelektualna, która wymaga nadzwyczaj ostrożnego postępowania.

Co natomiast mogę powiedzieć o samej książce.
Ano to wspaniałe dzieło, tylko tyle i aż tyle. Mamy powiem wiarygodnych, choć niesamowicie wypaczonych bohaterów, świetną fabułę, przyjemny jezyk, oraz genialne dialogi i narrację.
Te ostatnie dwa elementy zasługują na specjalną uwagę, bo to właśnie one oddają całą wywrotowość utworu. Ich niezwykła wyrazistość, powoduje, iż zapadają w pamięć. Jednocześnie nie są one w jakikolwiek sposób interpertowane, przez co skłaniają czytelnika do rozważań, nad znaczeniem danych zdań.
Ponadto stanowią niesamowity mariaż kolokwializmów i wulgaryzmów z poetyckością, który spłodził wspaniały, bardzo wyjątkowy styl.

Krótko mówiąc książkę polecam, ale tylko czytlenikowi świadomemu zagrożenia, jakie na niego czycha.


P.S. Wybaczcie za złamanie pierwszej zasady Podziemnego Kręgu ;-) .

piątek, 13 kwietnia 2012

Piątek trzynastego

Hej.

Dziś jak pewnie wiecie mamy piątek trzynastego. Spodziewacie się zapewne, iż zrecenzuję, bądź opiszę słynną serię o mordercy noszącym maskę hokejową. Jeśli mam rację, to zgodnie z przesądem macie pecha :-) .

Nieco na przekór postanowiłem was uraczyć pewnymi spostrzeżeniami, do których zainspirował mnie pewien filmik. Poniżej zamieszczam linka do tegoż filmiku.

http://www.joemonster.org/filmy/43450/Glosny_protest_prostytutek_z_Amsterdamu

Utarło się myśleć, że "panie do towarzystwa" możemy podzielić na dwa typy. Są to albo biedne kobiety, a nawet dziewczynki, które przez różne przeciwności losu skończyły w tym zawodzie, albo nimfomanki, zimne suki, które widzą w tym łatwy i wygodny sposób zaspokajania swych rządz. Postanowiłem więc, jak to mam w zwyczaju, odrzucić powszechnie uznane poglądy i dodać kolejny rodzaj przedstawicielek najstarszego zawodu na świecie.
Są nim kobiety świadome tego co robią. One doskonale zdają sobie sprawę, jak zarabiają na życie. Ponadto nie przeszkadza im to czerpać z tego pewnej przyjemności, choć nie w takim stopniu, jak ich koleżanki wiecznie chętne, po to, aby zaspokoić swą nienasyconą chuć.

Wizja tego typu kobiet zrodziła się w mej głowie kilka lat temu, podczas lektury dodatku dla kobiet, dołączonego do pewnego pisma. Jeśli pamięć mnie nie myli, były to Wysokie Obcasy. Główną atrakcją tegoż numeru był wywiad z prostytutką właśnie.

Był on nadzwyczaj ciekawy, ze względu na bohaterkę, a konkretnie, na jej charakter. Otóż wynikało dosyć jasno, iż doskonale zdaje sobie ona sprawę z tego, co robi. Ba! Było to dla niej nadzwyczaj wygodne.
Owa dziewczyna (bo miała 20-kilka lat) motywowała swój wybór zarówno wysokimi zarobkami, jak i przyjemnością czerpaną ze swej pracy. Ponadto mocno podkreślała, iż wykonywany zawód dał jej poczucie własnego piękna, oraz, co ciekawe znacząco wpłynął, na jej wysoką samoocenę.

Można się burzyć, że to, co ona robi jest paskudne, że to przejaw cynicznej chciwości. Można jej zarzucić również wiele innych przewinień, jednak czy nie warto spojrzeć na to z nieco innej perspektywy?
Otóż dziewczyna robi to co lubi i dostaje za to niemałe pieniądze. Potrafi jednak oddzielić życie prywatne od zawodowego i nie ma jakichkolwiek nawyków wyniesionych z burdelu. Również właśnie dzięki tej pracy poznała kilka osób, które może uznać za sobie bliskie.
Oczywiście znajdą się i tacy, którzy będą ją potępiać za to, iż handluje swym ciałem. Lecz czy aktorzy i wszlekiej maści osoby medialne nie robią tego samego? Zazwyczaj oni posuwają się o krok dalej i sprzedają swoje życie prywatne, czy charakter. Jak na ironię, cechą dobrego aktora jest właśnie pełne poświęcenie się i przemiana w inną osobę za określoną kwotę.

Pamiętajmy więc, iż nigdy nie należy nikogo z góry przekreślać i starajmy się unikać uogólnień, które w naszym szalenie różnorodnym świecie zazwyczaj krzywdzą naprawdę wiele osób.

P.S. Obrazków aktualnie w wpisach nie będzie, gdyż blogspot się na mnie obraził w tejże materii.

środa, 21 marca 2012

Urok sieciowych dymków.

Hej.

Dawno temu padły słowa, jakoby jeden obraz był więcej wart, niż tysiąc słów. Można się z nimi zgodzić, można też je negować, jednak niezaprzeczalnie ilustracja postaci, czy też miejsc ma w sobie ogromny potencjał. Czemu więc się z nią nie zapoznać bliżej?
W tym momencie ludzie, którzy nie przeczytali tytułu mogą pomyśleć, że mam zamiar opisywać wielkich mistrzów pędzla pokroju Picassa, czy też Maneta. Muszę ich jednak zawieść, gdyż nie jest to miejsce na tego typu dyskuje (choć sam uważam malarstwo za sztukę ze wszech miar godną uwagi).

Ten wpis dotyczyć będzie jedenastej muzy, często traktowanej, jako ułomnego bękarta. Mowa tu o komiksie.
Gwoli informacji mowa będzie o polskim komiksie internetowym.
Dlaczego akurat o nim?

Ano z kilku powodów.
Nikt nie zaprzeczy, iż Polska to kraj delikatnie mówiąc specyficzny. To co wielu uważa za kompletną abstrakcję u nas jest codziennością. Stąd zresztą taka trudność w zrozumieniu niektórych zachowań Polaków.
Ze względu na swoją wyjatkowość Polska jest niezwykle płodnym gruntem dla wszelkich pomysłów z gatunku dziwnych i szalonych.
W moim osobistym rankingu najbardziej chorych (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) krajów Polska uplasowała się na trzeciej pozycji, za Japonią i Rosją. No, a to do czegoś zobowiązuje.
Piszę tu tylko o "naszych" komiksach, aby je w choćby minimalnym stopniu wypromować, bo według mnie są one naprawdę dobre.

Dlaczego internetowe?
Tutaj powód jest prozaiczny. Sam znam je najlepiej i nie ma żadnego problemu, aby je poznać.

Ok, ruszamy(kolejność w rankingu losowa):

http://kokoart.net/nowa/


Zaczynamy od komiksu wyjątkowo mi bliskiego. Koko początkowo się bardzo mocno wzorował Megatokyo ( kilka lat temu był to najpopularniejszy komiks internetowy, aktualnych danych nie mam i za swój błąd mocno żałuje, a Megatokyo z całego serca również polecam). Nie jest to jednak powód do wstydu. Wręcz przeciwnie. Ta inspiracja pozwoliła przeszczepić szalony klimat pierwowzoru, na polskim gruncie. Zabieg ten udał się wybornie.
Koko na swej stronce prowadzi niejako trzy serie. Mianowicie Kwarcowy Paciorek, Wióry i luźne komiksy zebrane na blogu.
Wszystkie są ze wszechmiar godne polecenia, jadnak pozwolę sobie wyróżnić Wióry.
Opowiadają one historię czwórki przyjaciół i psa. To właśnie w nich najwyraźniej odczuwalny jest wpływ Megatokyo i one najpełniej ukazują ewolucję stylu autora. Warto też wspomnieć, iż ostatnie chaptery tworzą naprawdę dobrą i zaskakującą historię stylizowaną na odcinek Scooby Doo.
Jeśli lubisz komiksy, fantastykę i gry komputerowe jest wielce prawodopodobne, że komiks przypadnie ci do gustu i regularnie będziesz odwiedzać stronkę Koka.

http://chatolandia.pl/

Chata Wuja Freda to zbiór niepowiązanych fabularnie chapterów i okazjonalne odcinki z serii "Buc Bez Empatii Radzi".
Komiksy teoretycznie opisują życie codzienne autorki i jej chłopaka. Piszę teoretycznie, bo jest ono tak uroczo szalone, że człek marzłby o takim żywocie.
Odcinki są okraszone świetnym humorem i trzymają równy, bardzo wysoki poziom.
To w zasadzie lekki komiks dla każdego i pewnie wiele z osób czytających tego bloga go już zna. Reszta powinna jak najszybciej go poznać. Nie zdziwcie się jednak, gdy dialogi z Chaty przejdą do waszego języka potocznego.

http://www.themovie.com.pl/

The Movie to w zasadzie komiksowe recenzje filmów. Zazwyczaj każdy kolejny chapter to recenzja jednego filmu. Podobnie jednak, jak w wielu innych komiksach inetrnetowych pojawia się podseria The Movie. Nazywa się ona The Movie Theater. Pojawiają się w niej nowe postaci związane z główną serią. Warto wspomnieć o ich ciekawej konwencji, tworzą one bowiem spójną opowieść stylizowaną na sitcom.
Głównonurtowe recenzje są natomiast, krótkim, acz trafnym opisem filmu, zawierającym w sobie naprawdę dobry humor.
Komiks polecam każdemu, bo któż z nas nie lubi oglądać filmów.

http://demland.info/dem/

Duże Ilości Psów Naraz to komiks, który jest ciężko opisać. W zasadzie całość idealnie określa zwrot: totalne szaleństwo. Odnosi się on zarówno do humoru jak i kreski Dema.
Psy to absolutny "must watch" tego zestawienia!

http://www.bugcity.nazwa.pl/

Jeśli jakikolwiek komiks internetowy zasługuje na miano kultowego, to jest nim niewątpliwie Bug City.
Mamy w nim wszystko, czego wymagamy od dobrego komiksu internetowego. Posiada on bowiem świetną kreskę, wyrazistych bohaterów, świetny humor i niesamowity klimat. To genialne połączenie parodii "Sin City" Millera z bardzo polskim klimatem.
Mimo, iż komiks jest zamknięty, to każdy, kto uważa się za fana polskiego komiksu powinien go znać.

http://www.webkomiks.pl/ke/

Kolejny zamkniety, aczkolwiek warty polecenia komiks. W "KE?" dwie frytki komentują wydarzenia z ówczesnego światka komiksowego. Czynią to na tyle błyskotliwie i złośliwie, że komiks wciąż bawi.
Warto zebrać nieco informacji na tematy rozmów frytek, żeby zrozumieć niektóre żarty, aczkolwiek "KE?" jest tego warty.


Frytki zamikają ten ranking. Oczywiście nie są to jedyne polskie komiksy internetowe warte polecenia. Postanowiłem wybrać te najlepiej mi znane i najbardziej charakterystyczne. Warto je przeczytać, aby samemu poczuć klimat tego typu twórczości i samemu szukać nowych tytułów, bo mają one naprawdę wiele do zaoferowania.

Do następnego wpisu.

niedziela, 4 marca 2012

Subiektywna prezentacja zespołów wartych posłuchania.

Hej!

Muzyka ma niezwykle istotny wpływ na nasze życie. W zasadzie każdy posiada jakieś utwory, które się mu kojarzą z pewnymi ważnymi dla niego wydarzeniami.
Muzyka dzieli się na wiele gatunków. Są ludzie, którzy umiłowali sobie jakiś konkretny, lecz są też i tacy, dla których ten podział nie ma większego znaczenia.
Ja skałniam się ku tej drugiej opcji, a nawet idę niejako krok dalej i cenię sobie przede wszystkim wszelkie mieszanki gatunkowe.
Postanowiłem więc nice przybliżyć wam mój świat muzyki przez zaprezentowanie ciekawych w mych oczach zespołów. Kolejność jest całkowicie dowolna, bo moja głowa nie potrafi robić rankingów pontanicznie wpadająych do niej artystów :-).

Nine Inch Nails

http://www.youtube.com/watch?v=1jAyfGzSaz0&feature=related

NIN jest zespołem grającym rock industrialny. Charakteryzuje się on licznymi elektronicznymi wstawkami w utworach. Mamy więc do czynienia z naprawdę ciekawym mariażem charakterystycznego wokalu z niecodziennymi dla rocka dźwiękami. Całość jest nadzwyczaj przyjemna, choć ortodoksyjni rockowcy pewnie będą kręcić nosami. Niemniej z muzyką NIN warto się zapoznać.
Na uwagę zasługują również teksty ich piosenek. Są one bardzo ponure i zawierające niezwykle silny ładunek emocjonalny, co zasługują w głównej mierze ekspresyjnemu wokalowi Trenta Reznora.


65daysofstatic i God Is An Astronaut


http://www.youtube.com/watch?v=6z_-YPPZ1Vs


http://www.youtube.com/watch?v=g9XpzfaMkrY&feature=related

Pozwoliłem sobie dodać oba te zespoły razem, gdyż mimo różnic w ich utworach oba należą do mojego ulubionego gatunku, jakim jest post-rock.
To niezwykle specyficzny i undergroundowy typ muzyki. Do jego cech charakterystycznych należą przede wszystkim minimalizm, brak, bądź szczątkowy wokal i wykorzystanie wielu nietypowych dla rocka instrumentów. Wyróżnia się on również połączeniem subtelności i ogromną dawką emocjonalości.
Jeśli uważasz, że wokal nie jest elementem obowiązkowym w utworze, a wręcz go czasem ogranicza posłuchaj post-rocka.


Fisz Emade




http://www.youtube.com/watch?v=kl0WBdbB0L4


Synowie Wojciecha Waglewskiego odziedziczyli po ojcu muzyczny talent, jednak zwrócili się ku innemu gatunkowi muzycznemu. Fisz-raper, Emade-DJ, razem tworzą świetny hip-hop. 

Utwory są bardzo przyjemne dla ucha, czuć w nich specyficzny styl braci. Na uwagę zasługują szczególnie teksty Fisza. Łączą one prostotę (ale nie prostackość) jezyka z niezwykłą spostrzegawczością otaczającego nas świata, dzięki czemu są niezykle trafne, a zarazem przyjemne. Nie da się ich zresztą pomylić z jakimikolwiek innymi, a to ze względu na oryginalność rymów.


Eldo


http://www.youtube.com/watch?v=-tBFw4HaTls


Utwory te posiadają wspaniałą oprawę muzyczną, ale to nie ona jest ich największą zaletą. Eldo bowiem rapuje prawdopodobnie najpiękniejsze, najsilniej przesycone poetyką teksty, które pozwalają się im całowicie oddać i "odpłynąć" wśród wersów. 

Jeśli ktoś uważa, że hip-hop to synonim prostactwa i buractwa, puśćcie mu Eldo.


Tool


http://www.youtube.com/watch?v=vIm6yJGjgEM


Tool tworzy muzykę niezbyt przystępną przeciętnemu słuchaczowi, a wręcz odpychającą dla fana radiowych hitów, lub disco-polo. Bo jak można słuchać zespołu, którego utwory nierzadko trwają ponad dziesięć minut, mają naprawdę długie wstępy i ciężkie teksty.
Ano jak widać na mym przykładzie takiej muzyki można słuchać, ba, można ją nawet uwielbiać!
Tool tworzy oryginalny rock często zmieszany z orientalnymi dźwiękami. Ponadto to zespół, charakteryzujący się teledyskami. Te bowiem są bardzo mroczne i nie bójmy się użyć tego łowa, psychodeliczne. Ich odstępstwo od normy jest ogromne i wywołują one skrajne uczucia u swych odbiorców. Jedni bowiem się nimi zachwycają, innch natomiast one wręcz obrzydzają.
Toola poznać warto, jednak trzeba to robić ostrożnie, bo go albo pokochacie, albo znienawidzicie.


Tym akcentem kończę część pierwszą prezentacji. Mam nadzieję, że światło dzienne ujrzy również część druga i nastąpi to stosunkowo szybko.

Zachęcam do komentowania tego i innych wpisów. Piszcie co sądzicie o wyżej wymienionych zespołach i podzielcie się tymi, które uważacie za warte przesłuchania.

P.S.Wybiera się ktoś na tegoroczne MFK?

To do następnego wpisu.

środa, 22 lutego 2012

Þetta er það lengsta sem ég fer.

Witajcie.

Powyższy tytuł ma na celu ukazanie jednego z wielu wspaniałych talentów twórcy tegoż bloga, jakim jest znajomość Islandzkiego ;-) . Oczywiście to jeden z najtańszych chwytów, jaki można zastosować, choć nie przeczę, iż chętnie nauczyłbym się tegoż języka.

Gwoli informacji tytuł ściągnąłem ze wspaniałej piosenki, której link znajdziecie poniżej. Oznacza on w naprawdę bardzo wolnym tłumaczeniu (bo jak inaczej nazwać tłumaczenie z tłumaczenia, zamieszczonego na youtube ^^) "to moja najdłuższa podróż".

Wyżej wspomniany link: http://www.youtube.com/watch?v=A6j7mUxGz20

Jak nietrudno stwierdzić wpis będzie dotyczył drogi.

Dla wielu droga to zaledwie kawałek chodnika, bądź ścieżki, ale czy aby na pewno jej rola ogranicza się do materii po której stąpamy?
Czasem staje się ona portalem do niezwykłego świata. Pozwala nam podziwiać hipnotyczną grę świateł, dostrzegać niuanse otaczającego nas świata i dać czas by w milczeniu oddać się przemyśleniom i marzeniom.
Każdy przeżywa czasem chwile, w których musi odpocząć od trosk dnia codziennego, przystopować, zebrać myśli. Niektóry wtedy kładą się na łóżku, bądź kanapie, zamykają oczy i delektują się spokojem, inni słuchają muzyki, jeszcze inni spacerują.
Nie chcę tu wywyższać spaceru, nad inne formy relaksu. Każda z nich ma swoich zwolenników, a i oni nie są im bezwzględnie oddani. Wszystko zależy od sytuacji.
Wróćmy jednak do drogi. Kiedy tak chodzimy stajemy się częścią otaczającej nas rzeczywistości. Przybieramy formę komórki ściśle powiązanej z organizmem, jakim jest świat. Nie potrafimy bez niego istnieć.
Jednak nasze zmysły przenoszą się jakby do innego wymiaru, w którym każdy szczegół urasta do rangi niezwykłego wydarzenia. Ba! Stara się on ze wszystkich sił skupić naszą uwagę i odciągnąć od innych jemu podobnych. Ta wspaniała rywalizacja pozwala nam dostrzec świat z nieco innej perspektywy. Widzimy wtedy więcej, czujemy mocniej, słyszymy wyraźniej.
Mimowolnie wpadamy w trans i niczym widz w kinie podziwiamy to przecudne dzieło.
Ten jednak się kończy gwałtownie i boleśnie, wraz z dojściem do celu naszej drogi. Wtedy zauważamy, iż cali drżymy z powodu przeszywającego nas wiatru, deszcz złośliwie pada nam na twarz i mamy przed sobą wątpliwą przyjemność spędzania czasu z historią prawa polskiego :-). Jesteśmy jak dzieci wracające do surowej, lecz kochającej matki, na którą tak mocno złorzeczymy, ale którą w głębi serca darzymy ogromnym uczuciem.


Wielu uwielbia ten stan, w którym poznajemy tą magiczną odsłonę otaczającego nas świata. Stąd też powstały filmy z gatunku kina drogi. Dziełem, które nawiązuje doń jest Drive.

Drive ciężko oceniać w kategoriach "zwykłego" filmu. To bardziej emocje i wspaniała wizja artystyczna przelane na taśmę filmową.
No bo o czym on opowiada? Ano o w gruncie rzeczy banalenej historii miłosnej, przeplatanej z wątkiem sensacyjnym. Jednak to nie treść ukazuje piękno tego filmu, a jego forma.
Drive jest dziełem bardzo oszczędnym w środkach, zarazem ukazującym wspaniałe wyczucie medium przez reżysera. Napięcie budują tu szczegóły takie jak tykanie  zegarka. Podobnie jest zresztą z uczuciem głównych bohaterów.Zostało ono wyrażone przede wszystkim za pomocą wzajemnych uśmiechów i spojrzeń.
Film idealnie wykorzystuje największą zaletę kina, jaką jest ruchomy obraz. Relacje pomiędzy głównymi bohaterami często są przedstawione za pomocą kilkuminutowych scen praktycznie pozbawionych dialogów. Posiadają one jednak niesamowitą siłę wyrazu, tak wielką, iż widz dostrzega zbędność słów i dziękuje w myślach reżyserowi za brak jakiegokolwiek dialogu, który doszczętnie zniszczyłby atmosferę tychże scen.

Sposób przedstawienia emocji nie jest bynajmniej jedynym pokazem kunsztu duńskiego mistrza.
W zasadzie cały film mistrzowsko operuje światłem i detalem. Nic nie jest zbędne, a to ascetyczne wręcz minimum treści pozwala nam dostrzec piękno Drive'a. Każdy błysk światła nocnego Los Angeles, pozwala nam dać się ponieść magicznemu nastrojowi noir, doprawionego nutką oniryzmu.
Całość uzupełnia wspaniała muzyka, stylizowana na pop z lat 80. Te spokojne dźwięki idealnie się komponują z obrazem.
Ponadto Drive to wręcz kopalnia odniesień do różnych gatunków kina i celowe wykorzystanie archetypów w nich istniejących. Każde z nich pozwala spojrzeć na całość z nieco innej perspektywy, a przez co odebrać ten film nieco inaczej. Dodam tylko, iż odnalazłem nawiązania do wspomnianego kina drogi, filmów z lat 80. i westernu, choć to pewnie wierzchołek góry lodowej.

Drive polecam każdemu, bo ten film albo pokochacie, albo się na nim zanudzicie na śmierć, jednak w tym wypadku warto zaryzykować.
Nie wystawiam mu jednak oceny, bo nawet 10/10 jest w moich oczach obrazą tego dzieła, które wymyka się jakiejkolwiek klasyfikacji.

Warto dodać, iż można go kupić na dvd za 30zł, do czego was szczerze zachęcam i nie oglądajcie jego trailerów, gdyż nastawią one was na zupełnie inny film.

P.S. Mam w planach zmianę wizualną tegoż bloga. Wszelkie propozycje w tej sprawie piszcie w komentarzach, lub ślijcie wiadomości na moje gg:10661286
Oczywiście wszelki inny odzew z waszej strony, czy choćby chęć rozmowy jest także mile widziana :-)

P.S.2 Miałem wrzucić grafikę z plakatem Drive, ale blog się buntuje także wybaczcie.

P.S.3 Wspinaczka to piękny sport, który mnie zauroczył. Zobaczymy, co na mnie będzie mocniej oddziaływać, zakwasu, czy też tenże urok? ^^

No to do następnego wpisu.

niedziela, 12 lutego 2012

Wspomnień czar.

Hej!

Ostatnim czasy naszło mnie na poczytanie komiksów z Kaczorem Donaldem. Warto zaznaczyć, iż dzieckiem będąc byłem wielkim fanem, wręcz fanatykiem historyjek o wspomnianym ptaku i jego rodzinie.
Komiksy te stoją na naprawdę wysokim poziomie. Zawdzięczają to przede wszystkim ciekawym scenariuszom, wykorzystujących charakterystyczne motywy związane z poszczególnymi członkami kaczej rodziny. Jednak są one zaledwie punktem wyjścia do różnorodnych i nierzadko zaskakujących przygód.
Trzeba też wspomnieć o licznych i jednocześnie naprawdę dobrych gierkach językowych i aluzjach do popkultury, które są zawarte w tychże komiksach. Zaznaczę jednak, iż mówię to jedynie na podstawie polskiego tłumaczenia, bo czytanie ich w oryginale wciąż odkładam na później.
Kolejną zaletą są rysownicy. Było ich wielu i mieli oni wpływ nie tylko na wygląd Donalda, jak również na wizję świata w którym Kaczory żyją. Oczywiście istnieje kanon, którego wszyscy się trzymają, ale wszelkie informacje w nim nie zawarte zostały przedstawione na wiele różnych sposobów i często opisują sprzeczne wobec siebie wydarzenia. Jest to szczególnie wyraźne w historiach, opisujących życie bohaterów.

Może się to wydać dziwne, lecz mimo wszystko odradzam tego typu wspominek. Szczególnie jeśli mają one polegać na nagłym przypomnieniu sobie danego tworu. Jak zapewne doskonale wiecie, liczne powroty  do wspominanych dzieł brutalnie obdzierają je z nostalgii i często powodują naprawdę spory zawód.
Czy jednak nie warto odświeżać sobie ulubionych filmów, bądź książek? Oczywiście, że warto! Należy jednak to czynić ostrożnie. Początkowo radziłbym poczytać ich temat. Recenzje, bądź opinie innych osób, które się zetknęły z interesującym nas dziełem są łatwe do odnalezienia w internecie, a nierzadko pozwalają nam "przygotować się" na właściwy odbiór.
Nie należy też przesadzać w drugą stronę, a więc wyszukując dowolnej, nawet najdrobniejszej informacji. Jest to bezsensowne, bo czym wtedy byłby ten powrót, jeśli nie całkowicie obdartym z emocjonalności sprawdzeniem zgodności z informacjami na jego temat?

Na koniec polecam wam powroty do ulubionych dzieł młodości i oby jak najmniejsza ich liczba kończyła się zawodem.

W ramach bonusu dodaję tu link do strony internetowej, na której możecie poczytać bodajże większość historyjek o Donaldzie i nie tylko, narysowanych przez najważniejszych rysowników Kaczora.


http://disneycomics.free.fr/index.php

sobota, 28 stycznia 2012

ACTA, co i jak robić w tej sprawie?

Hej!

Wreszcie mam za sobą sesję i mogę wrócić do pisania na tymże blogu.

Tytuł wyraźnie wskazuje o czym będę dziś pisać. Na wstępie zaznaczę, iż miałem opory przed pisaniem na ten temat. Wynikały one zarówno z popularności samego tematu, przez co jestem w zasadziepewny, iż nic nowego o ACTA nie przeczytacie. W końcu ileż można wałkować jeden i ten sam temat? Ponadto, ten temat jest tak popularny, iż pozwoliłby w znaczny sposób upowszechnić mego bloga, jednakże chcę być wobec was uczciwy, stąd też moje obawy o odebranie tego wpisu, jako swego rodzaju internetowego populizmu.
Jednak jak widzicie poruszam ten temat. Czynię to, by pokazać swój sprzeciw wobec ACTA. Uważam to niejako za mój obowiązek. Jestem w końcu może i niezbyt poczytnym, ale blogerem, który dzieli się ze światem swą twórczością właśnie przez internet.
Dobra, kończę ten nieco przydługi wstęp i przechodzą do sedna.

Zacznijmy od najważniejszego, mianowicie jestem z całego serca PRZECIWNY ACTA.

Często na różnych forach wypowiadam się sceptycznie, bądź opozycyjnie wobec wszelkich "bojowników", robię to, aby poruszyć ważny problem, jakim jest sposób wyrażania swego sprzeciwu wobec tego projektu.
Rozumiem, iż ludzi ponoszą nerwy, ale szczerze mi powiedzcie, co można zdziałać za pomocą wulgarnych haseł, gdy mówimy o sprzeciwie wobec aktu prawnego? Otóż nic!
Myślicie, że jakakolwiek władza będzie traktowała jak równego sobie, hordę prostaków? Tutaj walka toczy się o naprawdę wysoką stawkę, a taki prostacki sprzeciw daje efekt odwrotny do zamierzonego. To przez takie zachowanie pozostałe media otrzymują sporą dawkę materiałów, ukazujących nas w naprawdę złym świetle. Nie chodzi tu tylko o władzę, lecz również, a może i bardziej o osoby tematem niezainteresowne, bądź nieposiadające jakichkolwiek informacji na ten temat. To właśnie ci ludzie mogą dopuścić do naszej porażki, lub sukcesu, ale o tym później.
Nie wolno także spłycać problemu do faktu piractwa, bo ono i tak będzie istnieć. W końcu przypomnijmy sobie lata 90. w Polsce, gdzie dostęp internetu był naprawdę rzadki, a i jego prędkość była daleka,w stosunku do tego co mamy obcenie. Wtedy przecież też istniało piractwo, najlepszym przkyładem były słynne stragany z grami na różnego rodzaju targowiskach. Tak więc piractwo i tak jakoś przetrwa, a czy nie lepiej walczyć o jakieś wyższe ideały, niż darmowe seriale na internecie?
Uważajcie również w samym internecie. Rozumiem, iż chętnie dołączacie do licznych grup przeciwnych ACTA, które powstały na facebooku. To dobrze ukazuje skalę problemu i pozwala czerpać siły do dalszych protestów z liczby osób popierających ów sprzeciw. Sam zresztą należę do kilku takowych. Jednak nie należy się rozpędzać i trzeba wykazać wielką ostrożność  w doborze takowych grup.
Wiele z tych grup, które powstały na "fejsie" dotyczących ACTA, ale nie tylko jest dla ich twórców skuteczną fabryczką pieniędzy. Otóż sprzedają oni takie strony, a pośrednio i nasze dane, jakie właściciel tejże grupy uzyskuje, gdy do niej dołączymy. Dla kupującego natomiast nie ma znaczenia, czego dotyczy dana grupa, ważne jest by ją polubiła jak największa rzesza ludzi.
Kolejną istotną sprawą są Anonymous. Otóż nie bądźmy aż tak skorzy do popierania ich działań, bo oni de facto są cyberterrorystami. Cóż z tego, iż teoretycznie walczą po naszej stronie, skoro oni w zasadzie szkodzą sprawie. W końcu jaki rząd negocjuje z terrorystami? Ponadto ich szantaż znacznie obniża wiarygodność protestujących, dając zwolennikom ACTA naprawdę mocne argumenty do rąk.
Nie zapomniajmy, że Anonimowi nie są wcale tacy święci. Najlepszym na to dowodem, był ich atak na PSN, gdy Sony skazało osobę, która złamała zabezpieczenia PS3.

Cóż więc należy robić? Przede wszystkim nie odpuszczać! Wciąż są nam potrzebne manifestacje i wciąż należy wysyłać listy do posłów. Róbmy to jednak kulturalnie i bez wulgaryzmów. Ponadto najważniejsze jest, aby cały czas było głośno o naszym proteście i żebyśmy się ukazywali w dobrym świetle.

Co do zapisów do referndum to naprawdę dobra rzecz, jednakże nie bądźmy hurraoptymistami. Samo zarządzenie takowego nie oznacza, iż zmienimy prawo, bo do tego potrzeba nam poparcia ludzi "spoza" internetu, aczkolwiek sam pomysł jest ze wszech miar pozytywny.

Oby się nam udało!!!

sobota, 7 stycznia 2012

Black Jack część ostatnia

Hej!

Na wstępie chcę was przeprosić za moją długą nieobecność. Była ona spowodowana nawałem nauki, brakiem sił, bądź weny, a najczęściej wszystkimi naraz.
Niestety nie mogę obiecać natychmiastowej poprawy, bo jestem wręcz pewien, iż styczeń też będzie ubogi w notki z powodu sesji.

Jak nietrudno zauważyć żyjemy już w słynnym roku 2012.
Cóż wypadałoby wykazać się kompletnym brakiem oryginalności i podsumować ubiegły rok. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej pasjonującym tematem wydaje mi się opisywanie aktualnej pogody.
Dlatergo też napiszę notkę na zupełnie inny temat. :-)


Z wyżej wymieniony powodów wpis będzie niejako pójściem na łatwizję, jak i uporządkowanie zaległych spraw. Szykujcie się więc na podium mojego growego rankingu.

3. Deus Ex




Deus Ex to tytuł nietuzinkowy. Już w czasie swej premiery był wspaniałym połączeniem RPG-a z FPS-em. W zasadzie do dziś pierwszą część tego wspaniałego cyklu, wraz z System Shockiem 2 uważa się za najlepszy miks tych gatunków.

Powyższy tytuł pozytywnie zaskakiwał nie tylko na tym polu. Do dziś nie powstała lepsza gra osadzona w cyberpunkowych klimatach (nie wypowiadam się o Deus Ex: Human Revolution bo w nią jeszcze nie grałem, więc nawet jeśli przegrywa to porównanie, to wciąż zajmuje wysokie drugie miejsce).
Na uwagę zasługuje również muzyka. Choć grafika z wiadomych powodów się zestarzała (w końcu 12 lat w tej branży to niemal prehistoria), nie można tego powiedzieć o oprawie audio. W grze słyszymy ciekawą mieszankę różnych gatunków ze znakomitą przewagą elektroniki. Jednak pasuje ona idealnie do tego zdegenerowanego, przesiąkniętego cyborgizacją świata.
Dodajmy do tego niekiedy naprawdę trudne wybory moralne, ciekawą fabułę, ocierającą najpopularniejsze teorie spiskowe i niesamowity klimat, a otrzymamy grę marzenie. Taki właśnie tytułem jest Deus Ex. To nie tylko rozrywka, ale również przeżycie, którego każdy powinien zaznać.

2.Unreal

Budzisz się na pokładzie zniszonego statku kosmicznego, którym podróżowałeś. Szybko jednak, odrzucasz uczucie zdezorienotowania, bo (jak nietrudno się było tego spodziewać) okoliczne stworzenia w znacznej większości są niezbyt przyjaźnie do ciebie nastawione. Nie pozostaje więc nic innego, niż zacząć walkę o przetrwanie. 

Po kilku godzinach opuszczasz klaustrofogiczne korytarze swego statku i masz okazję ujrzeć wspaniałą Na Pali w całej okazałości. Planeta ta przypomina raj i wszystko byłoby piękne gdyby nie Skaarje, które zniewoliły mieszkańców tego cudnego świata. Smaczku dodaje proroctwo wskazujące na wyzwoliciela, który przybędzie z nieba. Cóż więc chwytamy karabin w dłoń i szykujemy się do walki.
Przeciwnicy są bardzo różnorodni. Są wśród nich mniej lub bardziej ciekawe istoty, jednak warto dokładniej opisać okupantów.
Skaarje to prawdopodobnie najwspanialsi przeciwnicy w historii gier komputerowych. Są oni diablenie szybcy, zwinni i agresywni, iż gracz pozostaje obdarty ze złudzeń, że to on jest zwierzyną. Ponadto dysponują oni bardzo wysoką inteligencją, która objawia się w unikaniu naszych pocisków (tak, iż bez odpowiedniej taktyki nie da się ich odstrzelić z rakietnicy), czy wypuszczaniu pocisków, nie w miejsce gdzie stoimy, lecz trochę na bok, w kierunku, gdzie zazwyczaj odskakujemy. Powoduje to, iż sami niejako wbiegamy w pociski, gdy w pełnym biegu prowadzimy wymianę ognia. Przypominam, że Unreala wydano w 1998. roku.
Jak widać mamy do czynienia z perfekcyjnymi drapieżnikami i każdy nasz pojedynek stanowi spore wyzwanie. Warto też wspomnieć o ich ryku, który pierwszy raz usłyszany nie pozwoli o sobie zapomnieć naprawdę na długo.
Na osobny akapit zasługuje też muzyka. Stworzył ją ten sam człowiek, który odpowiada za ścieżkę dźwiękową opisanego powyżej Deus Exa. Kawałki, które towarzyszą naszej podróży po Na Pali są w moim przkonaniu jednymi z najwspanialszych, które kiedykolwiek słyszałem. Mimo kilku lat od ostatniej gry w Unreala, wciąż średnio co miesiąc przypomniam sobie te wspaniałe dźwięki, które tworzą w mej głowie mnóstwo przepięknych obrazów.
Wszystko to składa się na potężny klimat emanujący od Unreala, dzięki czemu urasta on do rangi swego rodzaju przeżyć.
Niestety tytuł ten, nie bójmy się tego powiedzieć, dziś wygląda brzydko. Mimo wszystko jednak warto go poznać, bo ci, którzy zniosą ją otrzymają wzamian nierealną (zgodnie zresztą z tytułem) podróż, którą zapamiętają na długo.

And the winner is:

1. Heroes of Might and Magic 3

Szczerze mówiąc kogoś to zaskoczyło? Mówimy w końcu o grze, którą doskone zna mnóstwo osób. Ten tytuł ukochali zarówno zwolennicy strategii, jak i miłośnicy FPS-ów. Żadna inna gra nie potrafi do siebie przekonać tak wielu osób.  Ukochali ją również ci, którzy niezbyt często grywają w gry, czy wręcz delikatnie mówiąc nie lubią tego typu rozrywki.
Jednak czemu się dziwić, w końcu mówimy o tytule dopracowanym w każdym calu. Wygląda on niezłe, wspaniale brzmi, daje możliwość mnogości taktyk, pozwala dowodzić wieloma(w znacznej mierze posiadającymi wyjątkowe cechy) jednostkami. Możnaby tak długo, trzeba jednak wyróżnić jej najważniejszą zaletę. A jest nią tryb hot seats.
Gorące pośladki dawały możliwość wspólnej gry na jednym komputerze. To niezaprzeczalny i główny atut herosów. Doceni go każdy, komu udało się choć raz skopać tyłek przyjacielowi za pomocą sprytnej taktyki, bądź choćby odrobiny szczęścia.
Ta gra to wręcz uosobienie grywalności i klimatu. To ona spowodowała, iż chyba każdy na wlasnej skórze odczuł syndrom "jeszcze jednej tury". Nie ma się jednak czemu dziwić, gdyż możnaby bez wielkiej przesady nazwać "trójkę" growym odpowiednikiem "Ostatniej wieczerzy".

To po prostu arcydzieło branży elektronicznej rozrywki.


I tym optymistycznym akcentem kończę mój pierwszy noworoczny wpis. 
Wchodźcie na mego bloga, komentujcie tu, bądź na moim gg:10661286 i spędźcie ten rok jak najlepiej :-).

Niestety nie wiem, kiedy będzie następna notka, a to z powodu sesji, jednak postaram się dać z siebie wszystko i jak najszybciej coś napisać.