poniedziałek, 28 listopada 2011

Książki

Yo ludzie!

Wybaczcie ten kilkudniowy obsów, ale w ten weekend nie miałem głowy (ani innych części ciała) do wpisu, więc teraz nadrabiam zaległości.

Książka, pozornie jest to papier wypełniony literami, jednakże dla mnie to coś więcej.

Książki są bowiem pięknym światem, swoistym katalizatorem wyobraźni. Pozwalają one poznawać miejsca i osoby, z którymi nigdy się nie zetkniemy, a już na pewno nie w tej postaci.
Teoretycznie można to powiedzieć o każdym medium z filmem na czele. Pozostaje jednak pewno małe, acz istotne "ale".
Mówię tu o sytuacji najwyraźniejszej we wszelkiego rodzaju ekranizacjach. Otóż nie raz się zdarza, iż czytelnik wyobraża sobie daną personę, czy miejsce w sposób zgoła domienny, aniżeli reżyser. Jest to rzecz całkiem normalna, a wręcz wskazana, gdyż to dowód na naszą niezależność.
Jednakże po takowym seansie często "widzimy" daną postać, nie tak, jak ją sobie wyobraziliśmy, ale przed oczyma staje nam obraz aktora w konkretnym stroju.
Jest to irytująca sytuacja, gdyż niejako stworzony przez nas świat ulega zewnętrznemu przekształceniu. Zostaje on w pewnym stopniu zubożony o naszą wizję tegoż miejsca.

To właśnie książki pozwalają nam w najczystrzym stopniu wytworzyć subiektywny obraz wydarzeń. Możemy przez chwilę poczuć się niejako twórcą nadającym kształ swemu dziełu. Możemy wreszcie duchem przebywać w tym świecie, towarzyszyć bohaterom tejże opowieści.
Daje nam to możliwość wchłonięcia przez pewnego rodzaju sanktuarium wyobraźni, oddzielone od rzeczywistego świata grubym, nieprzenikliwym murem.

Książki bynajmniej nie są jedynie "tylko naszymi miejscami". To również wspaniali nauczyciele. Pozwalają one nam poznawać tajniki otaczającego nas świata. Wykładają nam myśli wielkich tego świata. Ukazują one wiele różnorakich ścieżek, którymi możemy póść i zgodnie z którymi przeżyjemy swój żywot.
Należy jednak pamiętać, iż jest to nauczyciel wymagający i nigdy do końca niezrozumiały. Nie ma tu możliwości, aby uczeń przerósł swego mistrza, bo zawsze znajdzie się wolumin posiadający wiedzę obcą czytelnikowi.


Dlatego też czytajcie jak najwięcej. Uzależnijcie się od książek i rozwijajcie swą wiedzę i wyobraźnię!!!

sobota, 19 listopada 2011

Coraz bliżej święta...nieeeeeeeee!!!!!!!!!

Hej.

Na poczatku chciałem wam podziękować za te, jakże liczne odwiedziny mego bloga w tym tygodniu. Jak tak dalej, to podbijemy świat i sworzymy Nasze duże królestwo :-) .
No ale nie o tym chciałem tu pisać, przjdźmy więc do właściwej treści wpisu.

Piszę o sytuacji, która choć dopiero raczkuje, to błyskawicznie urośnie w siłę. Warto więc poruszyć jej temat "na spokojnie", zanim będzie na ten temat zbyt głośno, aby sobie go przemyśleć.
Na początek zajżyjmy do kalendarza. Mamy 19 listopada, czyli nieco ponad połowę tego jesiennego miesiąca. Jeśli wejdziemy choćby na Kwejka, co widzimy? Taaak naszym oczom ukazują się losowe, wyszukane w Googlach zdjęcia ulic pokrytych śniegiem. Pytam sie więc: po co już pokazujecie tą białą de facto wodę skoro jeszcze mamy jesień? Czy to że śnieg padał już maksymalnie kilka razy (po to tylko, aby za chwilę się rozpuścić) jest wystarczającym powodem, by o nim wspominać?

Możecie to uznać za jęczenie stetryczałego wroga zimy, jednak zauważcie pewną oczywistą zależność. Otóż z tematem zimy ściśle związane są święta. Niby wszystko super, jednakże im wcześniej o czymś mówimy, tym szybciej się do tego przyswajamy. Nie dziwmy się więc, że lada chwila na witrynach sklepów pojawią się świąteczne ozdoby.

Prowadzi to do wyraźnej sytuacji, w której jesteśmy z każdej strony "atakowani" świątecznym klimatem, przez co się on błyskawicznie ulatnia.
Jest to czysto amerykańskie podejście do świąt, będących raczej spotakniem z najbliższymi, aniżeli jakąś uroczystością.
Bynajmniej nie chodzi mi tu o powagę z punktu widzenia religii, gdyż sam specjalnie wierzący nie jestem, więc zostawiam tą działkę innym. Chodzi mi o fakt, iż za pomocą tegu typu sytuacji po części świadomie pozbawiamy się całej magii świąt, czyli bliskości ludzi i jakiegoś takiego lepszego zachowania wobec siebie nawzajem, a tworzymy na jej miejsce pewną nomen omen szopkę, w której symbolami Bożego Narodzenia są nie przyjaźń i dobroć, a "Last Christmas" i reklama Coca-coli.

Z podobnych powodów zresztą jestem przeciwnikiem halloween, gdyż przyswajając sobie amerykańskie święta i ich sposób podejścia doń, tracimy cząstkę swej duszy i stajemy się szalenie łatwą do manipulacji ciemną masą.
Przemyślcie więc co jest dla was ważniejsze i spędźcie te święta tak, aby były one jak najlepsze.

Tym jakże wspaniałym rysunkiem, powstałym w prehistorii Internetu kończę ów wpis.

To do następnego wpisu!

P.S. Piszcie,  komentujcie i rozsyłajcie dalej, aby to małe królestwo rosło w siłę i dobrobyt :-)  .

poniedziałek, 14 listopada 2011

Falkon 2011

   Witajcie.

   Wpis ten piszę z lekkim opóżnieniem, które jest spowodowane tytułowym konwentem.

   Falkon to konwent fantastyki, organizowany co roku w Lublinie. Tegoroczna edycja trwała od 10 do 13 listopada i by nie trzymać was w niepewności, od razu powiem, iż był to najlepszy konwent w moim życiu.

   Jak pewnie wiecie mam kilka pasji, jednak najbliższa memu sercu jest właśnie fantastyka. Stąd też było oczywistym, że prędzej, czy później wybiorę się na konwent o tejże tematyce. Decyzja padła na Falkon, gdyż odbywa się on w Lublinie, czy mieście, w którym studiuję. Dlatego też od razu po powrocie w uczelnii się spakowałem i skierowałem swe kroki na popularną wyspę (czyli WSPiA) pełen wspaniałych wyobrażeń dotyczących konwentu. Te jednak błyskawicznie uleciały z mej głowy, a na ich miejsce wskoczyły liczne przekleństwa we wszelkiej znanej mi postaci.

   Powiem krótko. Długi marsz przy sporym mrozie potrafi zepsuć humor nawet największego optymisty. Sytuacji nie ułatwaiły liczne toboły, które najchętniej zostawiłbym mniej więcej w połowie drogi.
Również samo dotarcie na miejsce dostarczyło mi nieprzyjemnej niespodzianki.
Prawdą jest, iż Falkon to jeden z największych konwentów fantastycznych w Polsce, jednak nie wiedzieć czemu nie spodziewałem się aż takich kolejek do akredytacji.
Lecz cóż mi zostało. Zebrałem w sobie pozostałe resztki cierpliwości i stanąłem do kolejki ze spokojną miną.
Na szczęście szybko nadeszła pomoc, w postaci pary przygodnie poznanych ludzi z Kielc ( których zresztą serdecznie pozdrawiam ). Dzięki nim dowiedziałem się od drugim budynku konwentu i wspólnie udaliśmy się tam.

   Od tego momentu konwent był naprawdę wspaniały. W szkole imienia Ignacego Jana Paderewskiego ( nie wspaminam o jaką szkołę chodzi, gdyż zwyczajnie zapomniałem) szybko zakupiłem wejściówkę i między innymi wraz z moimi nowymi znajomymi zagrałem partię gry figurkowej Ogniem i Mieczem. Moi Szwedzi sprawowali się wybornie. Ponadto mechanika gry, jak i same figurki ( szczególnie ich cenę ) zasługują na polecenie. Niestety, mimo obietnic nie pojawiłem się na premierze podręcznika do tejże gry, gdyż nie straczyło mi na to czasu.

   Jedyne czego mi brakowało na konwencie to właśnie czasu wolnego. Większość czasu spędziłem na różnych prelekcjach, konkursach i spotkaniach autorskich. Była to wspaniała odmiana po konwentach magowych, gdzie główną "atrakcją" były wyjścia na papierosa. Jednak nawet one byy w jakiś sposób produktywne, gdyż dawały czas na krótką, aczkolwiek przyjemną rozmowę zarówno z innymi konwentowiczami, jak również z wydawcą Fabryki Słów, czy Jarosławem Grzędowiczem. Dość powiedzieć, iż jedna z tych rozmów zainspirowała mnie do kupienia piły mechanicznej z IKEI.

   Równie istotny jak atrakcje, jest na konwencie social. Ten też był na Falkonie wspaniały. Poznałem na tym konwencie wiele wspaniałych osób, oraz co dla mnie ważniejsze, miałem możliwość rozmowy z wieloma pisarzami. Mogę o nich powiedzieć tylko jedno: są to naprawdę inteligentni i wyluzowani ludzie.
Podświadomie pisarze zdawali mi się być pewnego rodzaju intelektualną elitą, co będzie się dało odczuć. Okazało się jednak, iż mimo swej naprawdę dużej wiedzy są oni zwykłymi ludźmi z którymi aż chce się póść na piwo i gadać o bzdurach.
Szczególnie miło wspaminam rozmowę z pewnym starszym mężczyzną. Jak się okazało również pisarzem. Otóż okazał się on nadzwyczaj miłym i otwartym partnerem do rozmowy. Ponadto jest on drugą osobą, która mnie przekonuje do iPada i jemu podobnych maszyn. Jeszcze kilka osób, a niechybnie sprawie sobie takie urządzenie.

   Warto równiej powiedzieć coś o samych atrakcjach. Otóż przede wszystkim były one naprawdę dobrze rozplanowane, dzięki czemu udało mi się uniknąć dylematów "na co by tu teraz iść". Olbrzymim plusem był również ich poziom. W zasadzie każda prelekcja, na której byłem (o spotkaniach autroskich chyba nie muszę tego mówić, bo to raczej oczywiste) została naprawdę dobrze wykonana. Dość powiedzieć, że opuściłem zaledwie kilka i żadna nawet z tych opuszczonych nie była nudna.

   To już koniec mej relacji. Mam nadzieję, iż była ona wystarczająco wyczerpująca. Krótko mówiąc Falkon był świetny i nie mogę się doczekać przyszłorocznej edycji.


   W tym miejscu chciałbym pozdrowić wszystkich, którzy na Falkonie byli, a w szczególności (kolejność dowolna): panią z ochrony, która z uporem maniaka wciąż kazała mi pokazywać przepaskę na rękę, ową wspomnianą w tekście parę, resztę zespołu z którym wziąłem udział w wiedzówce z Warhammera, kolesi z tejże wiedzówki, którzy wymyślili Bojowego Kangura Chaosu, Jakuba Ćwieka, Jarosława Grzędowicza, Andrzeja Pilipuka, wspamnianego w tekście pisarza, a jest nim Jan Rudziński (piszący naprawdę ciekawie, także warto poszperać w Googlach i wyszukać jego opowiadania), mojego niedzielnego towarzysza zarówno w paleniu, jak i na prelekcjach, ludzi ze sklepika, którzy jakże miło odwdzięczyli się za pomoc w wypakowaniu towaru, a także wszystkich, z którymi spędzałem czas obok DDRków.

P.S.1 Bojowy Kangur Chaosu!!!!!!!!!!!!!!!!!
P.S.2 Dzięki Pilipiukowi musze poczytać o Feliksie Dzierżyńskim.
P.S.3 Jakub Ćwiek był chyba największym luzakiem wśród pisarzy, ogląda fajne filmy i seriale ( ma u mnie ogromnego plusa za przypinkę z Watchmanów), no i nieźle rysuje, choć wykałaczka w jego wykonaniu przypomina bardziej źdźbło trawy, lub papierosa (chętnie mu to wypomnę, na następnym spotkaniu autorskim^^).
P.S.4 Peter Watts, mimo powagi w jego książkach to naprawdę fajny koleś i nie mam mu za złe, że pomylił się w dedyku dla mnie.

To by było na tyle. Falkon niestety się skończył, a życie pędzi dalej. Tak więc kończę ten wpis i się żegnam.
Do następnego wpisu!

sobota, 5 listopada 2011

Lublin

Na początku muszę was szczerze i mocno przeprosić. Otóż w tym miejscu miało widnieć opowiadanie z okazji halloween, ale powstaje ono wyjątkowo opornie, dlatego zobaczycie je w przyszłości.
No, teraz przejdźmy do wspiu.


Lublin-niesamowite miasto, perła Wschodniej Polski.
Początkowo nie lubiłem tego miasta, wydawało mi się na sój sposób ułomne, bo ni to duże miasto, ni mała mieścina.
Pogląd ten jednak uległ całkowitej zmianie, gdy przyjachałem tu na studia. To co wydawało mi się wadą tego miasta, okazało się być jego jedną z największych zalet. Okazało się, że ta ciężka klasyfikacja tworzy niesamowite połączenie. Otóż posiada ono zarówno zalety dużego miasta, jakimi są bez wątpienia liczne kina, knajpy, czy teatry. Ogólnie wciąż się tu coś dzieje. Wynika to zarówno z rozmiarów miasta, jak i jego profilu, bo mamy tu niewątpliwie do czynienia z miastem typowo studenckim. Wynika z tego kolejna istotna zaleta Lublina, jaką są ludzie. Jest tu naprawdę wiele wspaniałych młodych osób. Są oni szalenie mili i pomocni. Pierwszy raz w życiu zdarzyła mi się sytuacja, w której ludzie tak chętenie i bezinteresownie byli skorzy do pomocy.
Według oficjalnych danych w Lublinie studuje około 100 tysięcy osób. Ta ogromna rzesza ludzi zaznacza swą obecność na każdym kroku. Dzięki nim miasto tętni życiem i jest pełne energii, dzięki której aż się chce iść codziennie na uczelnię ( nooo dooobra, może ODROBINĘ przesadzam :-) ).
Ponadto miasto ma swoją niesamowitą duszę. Jest ono naprawdę piękne i nie ma problemu znaleźć w nim jakieś urokliwe miejsce. Nawet budynki są tu często zdobione (szczególnie w okolicy Placu Litewskiego).
Również kultura stoi tu na bardzo wysokim poziomie. Świadczą o tym stosunkowo liczne teatry i kina, jak również bardzo częste koncerty. Wystarczy się choćby przejść po Starówce, aby odczuć ten niesamowity klimat.
Miasto wydaje się być wręcz stworzone, dla wszelkiej maści artystów i ludzi posiadających choćby nieco większą wrażliwość, aniżeli ogół.
No i Lublin to też wspaniałe miasto dla nerda, którym zresztą po części sam jestem^^.
Są tu organizowane dwa naprawdę duże konwenty, są one tworzone przez ludzi znających się na rzeczy, więc raczej normą jest ich wysoki poziom.
Jest tu również miejsce realizujące jeden z najfajnieszych pomysłów w Polsce, mianowicie Padbar. Powiem tak: chyba nie ma nicego przyjemniejszego, niż zasiąść w gronie znajomych, z zimnym piwem w ręku przy jakiejś grze, a to właśnie nam wspomniane miejsce oferuje. Można tu pograć ZA DARMO na większości nowych konsol, a nawet na iPadzie. Dzięki temu miejscu można poznać wiele naprawdę fajnych osób, poprzez wspólną grę w Guitar Hero, czy Mortal Kombata. No, a naszych partii w Buzza i tańczenia w Dance Central długo nie zapomnę.

Krótko mówiąc polecam wam to miasto z całego serca, bo jest ono jego warte. Zresztą co będziecie mnie słuchać? Najlepiej tu przyjeżdżajcie i sami się o tym przekonacie^^.