piątek, 30 września 2011

Black Jack część 6.

Yo.

Wiem jak to miewam w zwyczaju, znów nie dotrzymałem obiecanych terminów. Szczerze mówiąc podziwiam tych, którzy tu wchodzą, mi osobiście by się nie chciało :-) .

Jako, że nie posiadam aktualnie jakiejś weny i me myśli skupiają się na innych rzeczach (czytaj: kupiem se nowego laptopa i jaram się Wiedźminem), zamieszczam tu kolejną część znanego (ok, już możecie przestać się śmiać^^) i lubianego (przeze mnie na pewno^^) rankingu.

Dobra wstęp ukończony, przejdźmy więc do sedna, czyli gier.

6. Call of Duty 2


 

Tym razem mamy do czyniania z FPS-em, którego akcja toczy się w czasie II Wojny Światowej. Co ciekawe nie gramy wciąż tą samą osobą. Gra dzieli się na trzy kampanie, w każdej wcielamy się w inną osobę. Tytuł ten był pod wieloma względami innowacyjny i wprowadzał rozwiązania, bez który ciężko sobie wyobrazić współczesnego FPS-a. Najważniejszym i najbardziej kontrowersyjnym było usunięcie jakiegokolwiek oznaczenia życia. Odtąd, gdy nasz heros był ciężko ranny, wystarczyło na chwilę ukryć się pod ostrzałem. 
Pomysł niezbyt oryginalny, bo wzięty z tytułów konsolowych, ale trafiony, gdyż pozwalał na znaczne przyspieszenie akcji. W końcu twórca mógł stworzyć sporą batalię i nie być posądzany o nadmierne utrudnianie gry.
Nie oszukujmy się, rozwiązanie to, a przez co i powyższy tytuł miały znaczny wpływ na wzrost hollywoodyzacji gier, lecz czyż nie przyjemniej ubić dziesięciu Niemców/obcych/czegokolwiek, niż zaledwie pięciu?
Cóż po za tym oferuje nam ten wspaniały tytuł? Ano całkiem sporo. Mamy trzy świetne kampanie. Niestety są bardzo krótkie, a więc i dlugość gry jest "współczesna". Opowiadają one o walkach w różnych miejscach. Pozwala to na sporą różnorodność lokacji, co twórcy wykorzystali, dając nam naprawdę różne miejsca, w których będziemy ubijać Niemców. Ponadto całą grę towarzyszy na niesamowity klimat i świetna muzyka pogłębiająca poczucie doniosłości chwili(szczególnie jest to odczuwalne w kampanii radzieckiej). Również spory zasób ówczesnych zabawek, za pomocą których anihilujemy Niemców jest sporym plusem. Giwery wyraźnie różnią się od siebie, a jest ich tyle, że każdy powinien znaleźć jakiegoś ulubieńca.

Podsumowując mamy tu przykład świetnego FPS-a, z akcją osadzoną w czasach II Wojny Światowej. Gra nie jest trudna, a satysfakcja związana z jej ukończeniem jest nielicha, więc mogę ją z zystym sercem każdemu polecić. 
Tak na marginesie za wadę można uznać desant na plaży Omaha. Nie żeby był zły, ale jest nieporównywalnie słabszy niż ten z Medal of Honor, a przez to pozostawia uczucie niedosytu.

5.Unreal Tournament

Nierealny turniej. Niesamowita gra, do której idealnie pasuje jej tytuł. Jest to niezwykle ważna dla mnie pozycja. Mówimy o pierwszym FPS-ie w jaki grałem. Mówimy też o pierwszej grze, która była w stanie pokazać mi jak duże znaczenie ma skill. 
Niesamowite tempo, do którego potrzeba naprawde dużo czasu, żeby się przyzwyczaić(a które można jeszcze podkręcić). Już samo ono pożerało początkujących graczy na śniadanie, a imię pożartych legion. Coś jednak sprawiało, że człowiek siadał ponownie pełen nowych sił i determinacji...
i znów ginął. I tak przez wiele rund. 
No cóż trzeba przyznać, że kiedyś gry nie patyczkowały się z graczem, jak to teraz ma miejsce, a UT jest wspaniałym przykładem tytułu, w którym, aby cokolwiek znaczyć, trzeba być naprawdę dobrym.
Jednak gra ta posiadała również niesamowitą grywalność, w końcu zdołała zapać w pamięć i graczy i doczekać się trzech kontynuacji.
Na miodność tytułu wpłynęło jego ogólne dopracowanie. Genialna muzyka, wspaniale podkreślająca szalone tempo, ciekawe bronie, których moc była odczuwalna i genialne mapy. Te elementy uczyniły Tournamenta wielkim.
Muszę was jednak ostrzec przed tym tytułem. Otóż gra wyglądała w nim następująco: skok w bok, szybka seria w trakcie sprintu, złapanie nowej broni, skok w którego trakcie wystrzeliwujemy granata z tamtejszej wariacji na temat shotguna i to wszystko dzieje się o wiele szybciej niż przeczytanie owych akcji. Tak, ta gra nie wybacza błędów. I nawet boty są nielichym wyzwaniem. Najlepszym tego dowodem były wszechobecna poradniki, jak pokonać kompa na najwyższym poziomie trudności-godlike.
Ponadto najstarsza część de facto już w internecie nie żyje. Z tego co mi wiadmo można jednak bez większych problemów znaleźć graczy, grających w dwie ostatnie części: UT 2004 i UT 3. Jednak w 2004 grają głównie weterni, więc świeżak robi za mięso armatnie, lub upierdliwą przeszkadzją z drużyny. Nie wiem, jak sprawa się ma w UT3, więc się na ten temat nie wypowiadam.
Warto jednak poznać tą serię i przynajmniej raz na jakiś czas zagrać meczyk z botami. To jeden z najlepszych tytułów, jaki można wykorzystać do wspominek "starych, dobrych czasów".

4. GTA: Vice City 

Vice City to gra, którą ciężko opisać słowami (a jeszcze ciężej to uczynić taką ich ilością, jaka jest zarezerwowana wpisowi). Nie będę więc starał się, jak najbardziej dokładnie opisać wartościowe aspekty tego tytułu, gdyż słusznie uchodzi on za grę kultową.
W zasadzie mógłbym tu wsadzić dowolną część serii, jadnak Vice City ma ogromną przewgę nad swoim "rodzeństwem". Jest nią klimat.
Akcja gry toczy się w tytułowym mieście, wzrozowanym zresztą na Miami z serialu Miami Vice. Wydarzenia zarówno w grze, jak i serialu mają miejsce w latach 80-tych ubiegłego stulecia.
 Tak, tych kiczowatych i przesadzonych latach 80-tych. 
I gdy spoglądamy na ten tytuł z błogim niedowierzaniem, bo jak umieszczać akcję w chyba najbardziej kultowym okresie historii najnowszej? To by było zbyt piękne, żeby mogło powstać. Wtedy to rozpoczynamy  grę Tommym Vercettim (który jest pieruńsko ciekawą postacią), wsiadamy na najbliższy motor (zaznajamiając jego poprzedniego właściciela z naszym łokciem) i śmigamy przed siebie, w kierunku malowniczo zachodzącego słońca. Całość obrazu dopełnia energiczna muzyka, płynąca z radia.
No właśnie łatwo sobie wyobrazić siłę tego obrazu, a to dopiero przedsmak tego co nasz czeka w Vice City.
Warto również dodać o sporym humorze twórców, którzy w genialny scenariusz wpletli zabawne dialogi, które idealnie pasują do klimatu tego tytułu.
Ponadto mamy wiele odniesień do seriali i filmów gangsterskich. Prócz tytułu wsponę tylko o jednym z wielu świetnych nawiązań. Ukazują one skrajnie różne, jadnkże równie prawdziwie i sugestywne obrazy tamtych lat.

Tym komentarzem kończę przedostatnią część rankingu (która postawała w niemałych bólach). Mam nadzieję, że wróce do dawnej formy, a może ją rozwinę i będziecie czytali tu coraz więcej, coraz lepszych tekstów.

P.S. To nagłe wyśrodkowanie to skutek dziwactwa komputera, z którym nie mogę sobie poradzić. Proszę więc o wybaczenie za tą dziwną kompozycję.
P.S.2 "Pozdrowienia" dla portalu Katedra, za zorganizowanie konkursu, przypomnienie o upływie nadsyłania prac... i olaniu uczestników. Tak się nie robi, oj nie.

To do następnego wpisu. 

niedziela, 18 września 2011

Bądźmy zajebiści !!!

Yo ludzia!

Posłusznie nadrabiam braki, starając się mniej więcej co tydzień katować was tu czymś nowym.


     Komiks ten, autorstwa oczywiście Koka ( którego stronę zresztą polecam www.kokoart.net ) bardzo fajnie pasuje do myśli przewodniej wpisu.
     Leopold Staff napisał wiersz pod tytułem "Kowal". Autor przez niego próbował przekonać czytelnika, do poglądu, jakoby każdy miał władzę nad swym życiem i może je formować w dowolny sposób, niczym ów rzemieślnik czyni z metalem.
       W Polsce, gdzie ludzie głównie narzekają takowy pogląd nie jest specjalnie popularny. Ale dlaczego? Czy to nie ludzie nam podobni zdobyli wszystkie szczyty górskie i stanęli na księżycu? Czyż nie oni tworzyli dzieła wielkie z zakresu literatury, poezji i sztuki? Dlaczego więc my mamy być gorsi?
Człowiek sam w sobie jest stworzony do czynienia wielkich rzeczy, musi tego tylko chcieć. Nikt nie powiedział, że ty nie wjedziesz na Mount Everest. Zrobisz to, jeśli będziesz tego chciał naprawdę mocno.
Dlatego też nie ograniczajmy się, próbujmy swych sił w coraz to nowych dziedzinach, odnajdujmy nowe pasje w swym życiu.
Czas jaki spędzamy od narodzin, aż do śmierci daje nam naprawdę wiele możliwości, warto więc marnować go na bezmyślne siedzenie przed kompem? Spróbujmy spędzać przy nim czas konstruktywniej, bo nie mam zamiaru wyjść tu na hipokrytę, krzyczącego o złu płynącym z komputera, a samemu go wykorzystującym jako środka przekazu.
Po prostu niech w naszym życiu, nie będzie zbyt wielu chwil, gdy bez celu przeglądamy kolejną stronę, tylko i wyłącznie z nudów. W końcu z każdą sekundą nasze życie jest coraz krótsze, po co więc go marnować?
    Nie należy też przesadzać. Pamiętajmy, że czas ma swoje ograniczenia, a doba nie jest z gumy. Niestety nie można wykonywać wszystkiego, czego się tylko chce. W tym momencie zazwyczaj się mentalnie poddajemy i kończymy wszystkie swe czynności, a porażki spowodowane ich nadmierną liczbą odbieramy, jako zimny prysznic. To złe podejście, bo przechodzimy ze skrajności w skrajność. Należy zrozumieć, co naprawdę chcemy w życiu robić i to właśnie czynić, będąc otwartym na nowości (gdy tylko czas na to pozwoli).
      I pokażmy innym, że jak rzecze tytuł, jesteśmy zajebiści! Udowodnijmy, żeśmy zrodzeni do wykonywania wielkich rzeczy, jak choćby radosne życie zakończone uczuciem spełnienia.

     Oby jak najwięcej z nas imało się wielu czynności i było w nich naprawdę dobrych, oraz byśmy nigdy nie przesadzali z nimi. Bo możemy naprawdę wiele, aczkolwiek nie wszystko.

środa, 7 września 2011

Black jack część 5.

   Yo ludzia!

   Niestety pod tym wpisem nie ujrzycie bluzgów, goszczących pod mymi wywodami o subkulturach. Jest tak, z prostej przyczyny. To kolejna część mojego nudnego(co stwierdzam bo zainteresowaniu) rankingu.
Jednak wszyscy, którym poprzedni wpis, lub komentarz do niego przypadły do gustu, niech się nie martwią. Mam zamiar pisać tu też przemyślenia na tematy wszelakie, a jak pewnie już zauważyliście moje poglądy znacznie odbiegają, od ogólnie przyjętych i mają w sobie nutkę kontrowersji.

No, ale to należy jeszcze do przyszłości, w przeciwieństwie do rankingu, którego kolejna część właśnie rusza.

9. Icewind Dale 2






   I znów mamy do czynienia z hołdem do serii.
Przyjęło się uważać, iż Baldur jest lepszym RPG-iem, niż Icewind. Za argumenty uznaje się lepszą fabułę i ciekawsze postaci. Ponadto wspomniałem , że na moim osobistym podium wśród gier fabularnych, stoi Fallout. Wszystko to jest prawdą.
Czemu więc obecność tej, nie oszukujmy się sieki, w rankingu. No i czemu jest ona tak wysoko.
   W tym momencie do głosu dochodzą wrażenia czysto subiektywne.
    Po pierwsze klimat. Akcja tej serii dzieje się w krainach pokrytych lodem. Wbrew pozorom gracz nie narzeka na monotonię, a twórców należy okrzyknąć królami marketingu. W końcu potrafią oni zaserwować, naprawdę dużo arktycznych scenerii, które siłą rzeczy muszą być do siebie podobne i mimo to gracz nawet przez chwilę nie odczuwa złudzenia.
     Również fabuł zasługuje na pochwałę. Niby mamy wałkowany, chyba najbardziej oklepany motyw w historii gier, czyli: "uratuj świat/wszechświat/miasto/koło gospodyń wiejskich/cokolwiek". Gdzie takiemu do wielkiej fabuły Wrót Baldura? Jednak, osobiście mogę powiedzieć, iż ta wielka fabuła "se była". Baldur's Gate może i ma wspaniałą fabułę, jednak cóż z tego, skoro czułem się bardziej jej widzem, niż uczestnikiem i los bohaterów specjalnie mnie nie przejął. Co innego Icewind, w którym cel jest konkretny i mam ochotę do niego dążyć, jako współuczestnik tej epickiej wyprawy.
      No i ostatnim argumentem jest muzyka. Mamy do czynienia z odpowiednio podniosłymi melodiami, przy których, aż się prosi, żeby złapać z miecz i ruszyć z okrzykiem w stronę wrogów.
      Icewind to w moich oczach tytuł specyficzny. Gracze o nim niesłusznie zapomnieli, a jeśli jeszcze pamiętają, to jako ułomnego brata Baldura. Jednakże ma on swój niepowtarzalny i niesamowicie urokliwy klimat, dla którego warto temu tytułowi dać szansę. Może i wy zapałacie do niego wielka miłością, za którą odwdzięczy się wam wieloma naprawdę mile spędzonymi chwilami.

8. Tony Hawk Pro Skater 3



   No i kolejny specyficzny tytuł. Bo cóż można powiedzieć o grze, która była prawdziwą miłością w dzieciństwie? Jak wyrazić ta ekscytację, jaką dawała kolejna 2-minutowa partia?
   Tony Hawk. Wspaniały tytuł, w który swego czasu grywał każdy chłopak. Nieważne, czy był metalem, fanem disco, lub kowbojem, na czas gry przywdziewał za duże spodnie i śmigał po trasach na deskorolce.
Żeby było ciekawiej gra nie ograniczała nas do samej jazdy, a pozwalała (czy raczej wymuszała) wykonywanie karkołomnych tricków. Całość była doprawiona świetnymi rockowymi i hip-hopowymi kawałkami, z których wiele ma zarezerwowane miejsce w mym sercu i komórce (której używam, jako odtwarzacza muzyki).
     Krótko mówiąc: kto nie grał, niech nadrobi zaległości, kto grał, niech do niej powróci, a kto gra, niech gra więcej :-).

7. Prince of Persia: Warrior Within



    To chyba najbardziej "męski" tytuł na tej liście. Opowiada ona historię tytułowego księcia Persji, który ląduje na wyspie i pędzi przed siebie, gnany żądzą zemsty i nie tylko. Wiem, że mój opis bardziej komplikuje, niż wyjaśnia o co w tym wszystkim chodzi, lecz t celowy zabieg, mający być kolejnym argumentem, aby zagrać w ten tytuł.
Książę na pewno nie byłby twarzą pacyfistów. Swoją drogę do celu znaczy krwią, jak zawsze mile widzianych wrogów. W anihilacji przeciwników, naszemu bohaterowi skutecznie pomagają dzierżone miecze, oraz kilka sztuczek, takich jak pisaki czasu, czy zdolności akrobatyczne. Obu warto poświęcić osobne akapity.
     Na początek piaski czasu. Otóż nasz władca posiada medalion pozwalający mu przejąć kontrolę na tym magicznym proszkiem. Wraz z rozwoje akcji, pozwalają one na aktywowanie wielu ciekawych opcji, wśród których są np. spowolnienie czasu, a nawet cofanie go.
     Jednak co to za frajda wciąż tylko cofać czas i powtarzać te nudne czynności. Dlatego z pomocą przechodzi nam druga, w zasadzie kluczowa umiejętność księcia. Jest nią jego poziom akrobatyki. Nasz bohater wykorzystuje go, zarówno w walce (co powala mu ucinać głowy i przecinać wzdłóż przeciwników, aż miło patrzeć), a także pozwala mu to dostać się na wiele pozornie niedostępnych miejsc.
W zasadzie cała gra polega na walce i zagadkach związanych z dostaniem się w dane miejsce i ten system się świetnie sprawdza. Ponadto w ważniejszych momentach przygrywa nam świetny metal z elementami orientalnej muzyki, a nic tak nie smakuje, jak odcinanie głów wrogów, w rytm ostrych riffów.


Tym, jakże miłym akcentem kończę ten wpis. Ranking powoli dobiega końca i prawdopodobnie miejsce pierwsze poznacie jeszcze w tym miesiącu.

Teraz się żegnam i zapraszam do częstego wchodzenia na tego bloga i reklamowanie go.

To do następnego wpisu.

czwartek, 1 września 2011

Subkultura, czyli jak utracić indywidualizm dążąc ku niemu.

      Yo ludzie!
     
      Dzisiejszy wpis powstał na postawie moich spostrzeżeń i nie jest w żaden sposób prawdą ogólną, a jedynie moim punktem widzenia.

      Młodzież jakże często patrzy na świat jedynie przez pryzmat samego siebie. Uważają oni, iż są inteligentni i dorośli, oraz najlepiej wiedzą, jak mają żyć. Również niezwykle silne jest przekonanie o swej indywidualności. Taka osoba zazwyczaj gardzi podporządkowaniem się tłumowi i tworzy własny system wartości, uznając go za niepowtarzalny i najsłuszniejszy.
W tym właśnie momencie zaczyna się paradoks sytuacji, gdyż taka młoda osoba, za swojego życiowego mentora uznaje muzyka. Nie ma w tym nic złego, jeśli przekazuje on treści naprawdę wartościowe. Jednak to dopiero początek.
       Wiele osób, dążąc do wyrażenia siebie i swej indywidualności, stara się okazać to poprzez strój, silnie inspirowany na ubiorze swych idoli. Prowadzi to szybko do poznania innych podobnych sobie ludzi, gdyż nietrudno zauważyć na ulicy ludzi podobnie ubranych.
Doprowadza to z czasem do utworzenia się ścisłego kręgu znajomości. Więzy w nim tworzone są coraz silniejsze, ale kosztem pozostałych. Mamy wtedy do czynienia z sytuacją, gdy człowiek spędza coraz więcej czasu z podobnymi sobie ludźmi, lecz kosztem całej reszty. Jest to de facto wyrok, skazujący ta osobę na alienację względem "normalnego" społeczeństwa.
         Oczywiście otaczanie się bliskim osobami, z którymi dobrze się rozumiemy jest dobre, a nawet wskazane. Bynajmniej życie, jako członek danej subkultury wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami.
          Podstawowym jest nietolerancja ze względu na gust. Często się zdarza, iż przedstawiciele danej subkultury jawnie gardzą innymi, tylko z powodu ich odmienności względem danej grupy.
Może się to przejawiać brakiem kontaktu z "drugą stroną", a w skrajnych przypadkach agresją. Czego najlepszym przykładem są relacje między ludźmi słuchającymi hip-hopu i metalu.
           Jednak to też w dużej mierze psychika tłumu, która rzadko przybiera naprawdę niebezpieczną formę.
O wiele gorsze jest zatracenie własnego ja.
            Członkowie subkultury z czasem i wspólnie spędzonymi chwila, myślą coraz bardzie podobnie. Im dłużej to trwa, tym silniej się to objawia. Powoduje to niejaką degradację danej osoby, w istotę słuchającą jedynie konkretnego typu muzyki, wszystkie swe ideały biorącą z tekstów piosenek i ubierającą się w z góry narzucony  styl.
W ten sposób osoba dążąca, do przejawianie swego indywidualizmu staje się marionetką ślepo idącą za sobie podobnymi, oraz za odtwórcami swej ulubionej muzyki.
 Pozwala to w łatwy sposób manipulować, takową jednostką, a ona nawet ie będzie tego podejrzewać.
              By była jasność nie chcę tu negować zarówno jakiejś konkretnej muzyki, lub gustu skierowanego na dany typ, gdyż samo w sobie nie jest to złe. Dążę jednak do apelu, o zachowanie umiaru i nie postrzeganiu świata wyłącznie przez pryzmat ubioru , czy słuchanej muzyki.