niedziela, 28 sierpnia 2011

Black Jack część 4.

Yo ludzia!

Obiecałem dodawać wpis co sobotę, ale jak pokazał przykład ostatniego tygodnia moje obietnice na tym polu należy włożyć między bajki. Cóż konsekwencja i dotrzymywanie terminów nie są moimi najmocniejszymi stronami.


Przed wami kolejna część mojego rankingu, który wciąż cieszy się ( a raczej smuci ) ogromnym zainteresowaniem, wyrażony w zawrotnej liczbie komentarzy.

Aczkolwiek nikt na niego jawnie nie narzeka, a jak wiadomo głos ludu-głosem Boga. Także brak sprzeciwu uznają na milczące przyzwolenie mym hulankom i radosnemu pisaniu, na temat mi bliski.

Tyle tytułem wstępu, ale ranking sam nie dojdzie do końca, tak więc przed wami jego kolejna część.

12. Baldur's Gate 2



   Baldur's, tytuł niewątpliwie wielki. Przez wielu pretendowany do miana najlepszego cRPG-a w historii i choć osobiście typowałbym prędzej Tormenta (którego w zestawienie nie uświadczycie, gdyż zbyt krótko w niego grałem), lub Fallouta, to nie wolno mu odmawiać należytego szacunku.
    W zasadzie każdy istotny element RPG-a został wykonany wzorowo.
Jest interesująca fabuła, z odpowiednio dużym rozmachem, ciekawe postaci po obu stronach barykady (W tym miejscu należy wspomnieć, o pomyśle zapoczątkowanym w tym tytule, a mianowicie konfliktach pomiędzy członkami drużyny. Nie ograniczają się oni do słownych utarczek i są sytuacje, gdy bywa naprawdę gorąco.). Niezmiernie istotnym aspektem jest też muzyka, odpowiednio podniosła, by wyrazić wagę znaczenia i zmotywować gracza do kontynuowania przygody.
    Mamy tu też ciekawe zagadki, będące niewątpliwym smaczkiem, który docenią przede wszystkim mistrzowie gry, poszukujący nowych sposobów na gnębieni graczy.
    Krótko mówiąc to kawał naprawdę dobrego RPG-a.


11. Max Payne



   Miejsce jedenaste okupuje klasyk gier akcji. Nie oszukujmy się jednak, Maksymalny Ból był w swoim czasie zaledwie (a może jednak aż) bardzo dobrą grą akcji. Tytuł oferował nam solidną porcję akcji, osadzonej w różnorodnych i klimatycznych lokacjach.  Mieliśmy również świetna fabułę (przekazaną w formie komiksu), solidny klimat noir i wiele smaczków. To dosyć specyficzny tytuł, właśnie z tego powodu, gdyż nie ma wielu gier akcji, w których gracz chętnie poznaje fabułę.
    Cóż, jednak nie to było powodem popularności serii, a słynny bullet time. Efekt zapoczątkowany w Matrix'ie trafił na podatny grunt. Ciężko dziś znaleźć współczesną produkcję, pozbawioną tego bajeru.
Pojawia się on również w reklamach, jednak ten zabieg kończy się, jakże typową dla polskich reklam klapą.
    Warto również wspomnieć, iż Max Payne nie był pierwszym tytułem, w którym wykorzystano bullet time, jednak to on go spopularyzował.
     Z blogerskiego obowiązku muszę również wspomnieć o złej sławie jaką ta gra posiada z powodu polonizacji. Dość powiedzieć, że to chyba najgorzej spolszczony tytuł, z jakim miałem kontakt. Głos Radosława Pazury zupełnie nie pasuje do tytułowego policjanta, a stylizacja barwy głosu, w zamiarze utrzymania klimatu tytułu, nawet nie bawi, a woła o pomstę do nieba.
Kto wątpi niech odpali grę, lub poszuka w Internecie, fragmentu, gdy główny bohater odnajduje ciało żony ( nie jest to poważny spoiler, gdyż gracz dowiaduje się o tym na samym początku gry). Chyba każdy, kto miał wątpliwą przyjemność słyszeć słynne "nieeee", ma koszmary z powodu miernoty tego okrzyku.


10. Fallout 2


    
    "War, war never changes." 

   Ta najsłynniejsza fraza, pochodząca z "jedynki" chyba najlepiej oddaje nastrój pierwszych dwóch części. Przed graczem stają różnorakie zadania mające pomóc małej społeczności, do której należeliśmy w tym paskudnym, postapokaliptycznym  świecie.
   Zgodnie z hasłem wojna się nie zmienia, ale również ciągle trwa. Choć nikt już nie obrzuca nikogo bombami, to nie można powiedzieć, że nastał pokój. Wciąż są ludzie chętni uczynić bliźniemu, co im niemiłe, a czy lokalne sprzeczki i zatargi nie są konfliktami tyle, że na mniejszą skalę. 
   Świat ten nie należy do najbezpieczniejszych nie tylko z powodu ludzi. Również fauna i flora postanowiły zacząć walczyć  swoje prawa i czynią to z ogromną skutecznością.
   W takim o to świecie przychodzi naszemu bohaterowi wykonywać zadania, wydawałoby się samobójcze. Dodatkowym utrudnieniem było jego poprzednie życie w zamkniętej, na wpływy z zewnątrz społeczności. 
Zmusza to naszego, początkowo nieopierzonego młokosa do walki o przetrwanie, co czyni, często na pohybel wszelkim zasadom moralnym.
    Bez wątpienie pierwsze dwie części serii Fallout zasługują na miano najlepszego cRPG, jaki powstał.

   Taki mały P.S. Jak zapewne zauważyliście o ostatnim tytule pisałem bardzo ogólnikowo, mimo, iż znacznie różni się on od "jedynki". Jednak to miejscem, jest niejako hołdem dla obu tych tytułów, tak więc w tym miejscu możecie równie dobrze widzieć Fallouta 1. Gwoli informacji wybrałem drugą część cyklu, gdyż jest bardziej rozbudowana z dylogii i nie wiedzieć czemu, bardziej ją polubiłem.


Tym kończę kolejną część cyklu. Mam nadzieję, że kolejny wpis ujrzycie dosyć szybko, co aktualnie zależy od prędkości czytania przeze mnie książek i milionów czynników z lenistwem i weną, lub jej brakiem na czele.

W każdym razie czytać, komentować, zwracać uwagę na błędy i rozsyłać dalej w świat^^.

To do następnego wpisu. 


środa, 17 sierpnia 2011

Eksperyment.

Ten wpis bezie specyficzny, bo spróbuje napisać recenję filmu, no to ruszamy.



Dziś postanowiłem zmierzyć się z dziełem, powszechnie uznawanym za klasykę kina.

"Bezsenność sprawai, że nic nie jest realne."

Fight Club, bo o nim mowa opowiada historię, jednego z wielu pracowaników wielkiej firmy. Od typowego przedstawiciela tego typu pracy, głównego bohatera wyróżnia jego schorzenie. Jest nim bezsenność.
Co ciekawe rozwiązanie tego problemu następuje stosunkowo szybko, jednak nie ono jest sednem fabuły.
Ta zaczyna sie rozwijać właściwie od spotkania Tylera Durdena.

"Nie miałem jeszcze tak interesującego dawkowanego przyjaciela."

Tyler jest na tyle nietuzinkową personą, iż zasłużył na osobny akapit. Ten meżczyzna, trudniący się chyba każdą pracą, zarezerwowaną dla tych, którzy nie mieli szczęścia być szychami we współczesnym świecie, jest sprawcą wydarzeń, wokół których obraca się cała (pogmatwana zresztą) fabuła.
Bynajmniej nie jest on tak ceniony, za swą wszechstronność. Ten dosyć prosty człowiek, ma swoją filozofię życia niesamowicie silnie kolidującą z powszechnie uznawanym ładem. Ponadto, jako człowiek czynu postanawia naprawić świat. Oczywiście jako osoba nietuzinkowa, działa scecyficznie. Próżno więc szukać w filmie facetów noszących majtki na spodniach.
Wpływ Tylera jest niesamowicie silnie odczuwalny. To on jest inicjatorem wydarzeń wokół których toczy się akcja. Siła tej postaci, spotęgowana przez świetna grę aktorską Pitta, coraz silniej oddziałuje, na głównego bohatera, który coraz bardziej odchodzi w cień, stając się jedynie obserwatorem planu naprawy świata.

"Jak wielu innych, zostałem niewolnikiem instynktu samozadomowienia się."

Film ten zasługuje na swe zaszczyty nie tylko z powodu znakomitej fabuły, czy gry aktorskiej. Niezwykle istotny jest aspekt filozoficzny.
Główny bohater jest jednym z milionów pracowników wielkiej korporacji. To swego rodzaju stereotyp współczesnego człowieka, który nie był tak wyraźny w Polsce, gdy film wchodził na ekrany. Te 12 lat i zmiany, jakie zaszły nad Wisłą pozwalają lepiej zrozumieć główne przesłanie Podziemnego Kręgu.
Mamy tu do czynienia z ostrą krytyką konsumpcjonizmu, który zdążył się zadomowić i w naszym kraju. Standardy zachodnioeuropejskie i amerykańskie stały się również naszymi.
Pozwala to zrozumieć dlaczego i w jaki sposób Tyler walczył z panującym ładem.
Jest w tym również zawarte wytłumaczenie popularności tytułowych podziemnych kręgów. Ludzie, a szczególnie męższczyźni przyzwyczajeni do testowania swego charakteru stają się nie do końca tego świadomymi, aczkolwiek posłusznymi niewolnikami kapitalizmu. Indywidualizm staje się coraz bardziej rzadki. Nic więc dziwnego, że ci męższczyźni chcieli poznac swoje cechy, które były od nich coraz bardziej odległe z powodu ujednolicenia się w pracy, czy domu.
A coż lepiej pozwala nam poznać siebie, jeśli nie znajomość swego charakteru i bólu. Tą wiedzę kryje w sobie walka.

"Samodoskonalenie to masturbacja."

NIezwykle istotnym elementem tego tytułu jest muzyka. Widz wyraźnie odczuwa jej związek z wydarzeniami na ekranie. Jest ona tłem wydarzeń. Tylko tyle i aż tyle, bo bez niej film nie byłby taki sam. Została ona idealnie powiązana z fabułą, ani razu nie kolidując z klimatem filmu, a nawet go wzmacniając. No i to doskonałe kawałki z nurtu elektroniki, oraz rocka, szybko wpadające w ucho i nie pozwalające o sobie zapomnieć.

"Walka dawała nam poczucie zbawienia."

Niezwykle istotnym elementem są same walki. Choć wraz z rozwojem fabuły coraz bardziej tracą na znaczeniu, to ich wpływ jest silny, aż do ostatniej minuty.
Zasługują one to dwóm czynnikom: komentarzom głównego bohatera i oprawie. Znakomite zdjęcia, pokazujące nie tyle wymianę ciosów, co pojedynek charakterów zaklęty w pięściach wywołuje ogromne wrażenie. Zostaje ono spotegowane niesamowitymi efektami specjalnymi. Są one na tyle sugestywne, iż poruszyły mnie, mimo obejrzenia znacznej ilości filmów z gatunku gore. Tutaj złamany krew i plama krwi są niepokojąco realistyczne i to mimo odległego czasu, jaki minął od premiery.
Ogólnie efekty specjalne, zastosowane w tym tytule maja niezwykłą siłę, o czym świadczą właśnie walki, czy ostatnia scena.

"Poznałaś mnie w bardzo dziwnym momencie mego życia."

Fight Club jest filmem, który mogę każdemu szczerze polecić. Wysunę nawet odważne stwierdzenie, że to najlepszy film jaki kiedykolwiek obejrzałem.
Mamy w nim niebanalne przemyślenia na temat kapitalizmu, ukazane jako dialogi wspaniałych charakterów. Wszystko dopełniają niesamowite walki i hipnotyzująca muzyka.
Nie polecam tego filmu na lekki wieczorek ze znajomymi, gdyż zasługuje on na pełną uwagę.

10/10

P.S. Wszystkie śródtytuły sa oczywiście cytatami z filmu.

I jak wam sie podobało? Piszcie co sądzicie o tego typu tekstach. Chwalcie (bo to miłe), wytykajcie wady (bo to niezbędne do rozwoju), lub bluzgajcie (bo fajnie jest się ponabijać z czyjejś głupoty^^). Tylko nie zostawcie tego bez odzewu!

Postaram się pisać częściej, choc oczywiście reguralność nie była moją mocną stroną, to od teraz postaram się publikować jakiś wpis co najmniej co sobotę (choć może, gdy będzie czas i wena, częściej będę was męczył moją radosną "tfurczościom" xD ).

To do następnego wpisu.

środa, 10 sierpnia 2011

Avada Kedavra!!!!

Dzisiejszy wpis będzie, jak łatwo się zorientować po tytule, poświęcony Potterowi.

Przygodę z tym światem zacząłem, wraz z pierwszą częścią filmowej sagi. Razem z klasą byłem na niej w kinie. Ta znajomość trwała, aż do czwartej części. Niestety ( czy raczej w kontekście późniejszych wydarzeń, na szczęście ) piąta część została wyświetlona w wakacje, stąd też poznałem się z nią przelotnie, podczas jednego ze spotkać z koleżankami. Zakon Feniksa wywarł na mnie maksymalnie negatywne wrażenie, co zaowocowało rozstaniem z serią.

Przełom nastąpił mniej więcej w momencie premiery pierwszej części Isygnii. Wtedy postanowiłem zobaczyć, co ludzie widzą w tej serii i krótko mówiąc wsiąkłem. Z zajadłego wroga stałem się członkiem ogromnej rzeszy serii o nastoletnim czarodzieju.

Z tego też powodu wybrałem się do Olsztyna, z zamiarem obejrzenia zwieńczenia sagi, co zresztą uczyniłem.

Jeszcze przed obejrzeniem ostatniej, części powziąłem zamiar stworzenia tego wpisu.

Nie będę ukrywał, iż w moim życiu, podobnie jak w wielu innych Harry się pojawiał. Ta wyjątkowo dochodowa seria odcisnęła duże piętno, na całą ówczesną popkulturę.

Najciekawszy jest jednak fakt, iż seria, która swój sukces zawdzięcza dzieciom nie jest skierowana przede wszystkim do nich.
Jak zapewne każdy wie powszechna jest teza o ewolucji serii. Bynajniej nie jest to puste hasło, a niezaprzeczalny fakt.
Nastrój na kartach gęstnieje z każdym tomem, dojść do apogeum podczas bitwy o Hogwart.

Jednak ta seria to nie tylko żywot pewnego nastolatka, ale też trafna wizja społeczeństwa, opis totalitaryzmu i skarbnica wartości moralnych i przemyśleń natury czasem i filozoficznej. A wszystko to zaczęło się od przyjemnie beztroskiej bajki, którą czyta się wspaniale właśnie dlatego, że nie jest się dzieckiem.

Krótko mówiąc, jest to naprawdę wartościowa seria, do której napewno wróce jeszcze nie raz.