wtorek, 24 kwietnia 2012

Światowy Dzień Książki

Cóż wczoraj mieliśmy jeden z najwspanialszych dni w roku, mianowicie Światowy Dzień Książki. Inicjatywa nadzwyczaj godna uwagi, bo każda promocja zadrukowanych tekstem stron, połączonych okładkami jest chwalebna.
W tym miejscu mógłbym zacząć głosić peany, na cześć książek, jednak czynię to często i gęsto. Dlatego za namową wrodzonej przekorności (którą zresztą u siebie bardzo cenię), postanowiłem zaprezentować tu pozycję, którą raczej bym odradzał, a w najlepszym wypadku, bardzo ostrożnie polecał.

Zapewne wielu z was oglądało znany i uwielbiany "Fight club". Warto więc powiedzieć co nieco o jego książkowym pierwowzorze.

Oczywiście jak większość ekranizacji pierwowzór jest lepszy, jednak różnica poziomów obu dzieł jest minimalna, a niestety taka sytuacja należy do rzadkości. Warto więc na początku obejrzeć film, aby poczuć dekadencki klimat przedstawionej wizji świata. Ponadto to wspaniałe kino, które mimo wszystko nieco blednie po przeczytaniu książki, a David Fincher zasłużył sobie na zachwyty "Fight clubem".

Dlaczego więc polecam ją z dużą dozą ostrożności? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. "Fight club" to dzieło niebezpieczne. Jedno z tych, które gdy przeczytacie, całowicie zmieni wasz światopogląd.
Mamy bowiem do czynienia z bardzo mocną krytyką współczesnego świata, a w szczególności konsumcjonizmu.
Książka ta potrafi obrócić o 180 stopni perspektywę postrzegania świata przez jej odbiorcę.

Stąd też kontakt z nią należy zaliczyć do ryzykownych. Jest to pewnego rodzaju bomba intelektualna, która wymaga nadzwyczaj ostrożnego postępowania.

Co natomiast mogę powiedzieć o samej książce.
Ano to wspaniałe dzieło, tylko tyle i aż tyle. Mamy powiem wiarygodnych, choć niesamowicie wypaczonych bohaterów, świetną fabułę, przyjemny jezyk, oraz genialne dialogi i narrację.
Te ostatnie dwa elementy zasługują na specjalną uwagę, bo to właśnie one oddają całą wywrotowość utworu. Ich niezwykła wyrazistość, powoduje, iż zapadają w pamięć. Jednocześnie nie są one w jakikolwiek sposób interpertowane, przez co skłaniają czytelnika do rozważań, nad znaczeniem danych zdań.
Ponadto stanowią niesamowity mariaż kolokwializmów i wulgaryzmów z poetyckością, który spłodził wspaniały, bardzo wyjątkowy styl.

Krótko mówiąc książkę polecam, ale tylko czytlenikowi świadomemu zagrożenia, jakie na niego czycha.


P.S. Wybaczcie za złamanie pierwszej zasady Podziemnego Kręgu ;-) .

piątek, 13 kwietnia 2012

Piątek trzynastego

Hej.

Dziś jak pewnie wiecie mamy piątek trzynastego. Spodziewacie się zapewne, iż zrecenzuję, bądź opiszę słynną serię o mordercy noszącym maskę hokejową. Jeśli mam rację, to zgodnie z przesądem macie pecha :-) .

Nieco na przekór postanowiłem was uraczyć pewnymi spostrzeżeniami, do których zainspirował mnie pewien filmik. Poniżej zamieszczam linka do tegoż filmiku.

http://www.joemonster.org/filmy/43450/Glosny_protest_prostytutek_z_Amsterdamu

Utarło się myśleć, że "panie do towarzystwa" możemy podzielić na dwa typy. Są to albo biedne kobiety, a nawet dziewczynki, które przez różne przeciwności losu skończyły w tym zawodzie, albo nimfomanki, zimne suki, które widzą w tym łatwy i wygodny sposób zaspokajania swych rządz. Postanowiłem więc, jak to mam w zwyczaju, odrzucić powszechnie uznane poglądy i dodać kolejny rodzaj przedstawicielek najstarszego zawodu na świecie.
Są nim kobiety świadome tego co robią. One doskonale zdają sobie sprawę, jak zarabiają na życie. Ponadto nie przeszkadza im to czerpać z tego pewnej przyjemności, choć nie w takim stopniu, jak ich koleżanki wiecznie chętne, po to, aby zaspokoić swą nienasyconą chuć.

Wizja tego typu kobiet zrodziła się w mej głowie kilka lat temu, podczas lektury dodatku dla kobiet, dołączonego do pewnego pisma. Jeśli pamięć mnie nie myli, były to Wysokie Obcasy. Główną atrakcją tegoż numeru był wywiad z prostytutką właśnie.

Był on nadzwyczaj ciekawy, ze względu na bohaterkę, a konkretnie, na jej charakter. Otóż wynikało dosyć jasno, iż doskonale zdaje sobie ona sprawę z tego, co robi. Ba! Było to dla niej nadzwyczaj wygodne.
Owa dziewczyna (bo miała 20-kilka lat) motywowała swój wybór zarówno wysokimi zarobkami, jak i przyjemnością czerpaną ze swej pracy. Ponadto mocno podkreślała, iż wykonywany zawód dał jej poczucie własnego piękna, oraz, co ciekawe znacząco wpłynął, na jej wysoką samoocenę.

Można się burzyć, że to, co ona robi jest paskudne, że to przejaw cynicznej chciwości. Można jej zarzucić również wiele innych przewinień, jednak czy nie warto spojrzeć na to z nieco innej perspektywy?
Otóż dziewczyna robi to co lubi i dostaje za to niemałe pieniądze. Potrafi jednak oddzielić życie prywatne od zawodowego i nie ma jakichkolwiek nawyków wyniesionych z burdelu. Również właśnie dzięki tej pracy poznała kilka osób, które może uznać za sobie bliskie.
Oczywiście znajdą się i tacy, którzy będą ją potępiać za to, iż handluje swym ciałem. Lecz czy aktorzy i wszlekiej maści osoby medialne nie robią tego samego? Zazwyczaj oni posuwają się o krok dalej i sprzedają swoje życie prywatne, czy charakter. Jak na ironię, cechą dobrego aktora jest właśnie pełne poświęcenie się i przemiana w inną osobę za określoną kwotę.

Pamiętajmy więc, iż nigdy nie należy nikogo z góry przekreślać i starajmy się unikać uogólnień, które w naszym szalenie różnorodnym świecie zazwyczaj krzywdzą naprawdę wiele osób.

P.S. Obrazków aktualnie w wpisach nie będzie, gdyż blogspot się na mnie obraził w tejże materii.