Pisanie bloga to strasznie niewdzięczne zajęcie. Człek musi się produkować by zaspokajać potrzeby pięknych umysłów i … Stop!
Te wątpliwej urody (a raczej niewątpliwej brzydoty) rozumki i tak tego nie kupią. Jeśli człowiek nie pisze rozrywkowo (czytaj: nie robi z siebie błazna), lub nie porusza takich ważnych tematów, jak porównanie tuszów do rzęs, praktycznie nie ma szans na zaistnienie w szerszej świadomości.
I jeśli osoba pisząca mówi, że jej na tym nie zależy, zwyczajnie kłamie. Pewne wyjątkowo naiwne/pyszne/żyjące marzeniami (niepotrzebne skreślić) jednostki idą o krok dalej. Aspirują oni bowiem do statusu co najmniej nowych wieszczy narodowych, których dzieła należałoby uznać za epopeje i tłumy winny przed nimi klękać.
Również samo pisanie bloga nastręcza człowiekowi problemów. O czymś bowiem trzeba pisać, a nikt nie chce czytać, że autor jadł kanapkę z dżemem (jeśli prowadzisz fotoblog i jesteś ładna/łatwa/na zdjęciach widać cycki ten argument może ci się wydać nieco dziwny). Niestety nasz mały „tfurca” nie ma w zwyczaju codziennie uczestniczyć w jakimś wyjątkowo ciekawym lub spektakularnym wydarzeniu. A szkoda, bo ciekawie by brzmiały notki osoby znudzonej takowymi.
Załóżmy jednak, że nasze „internetowe literackie objawienie” zasiadło do pisania. Nachodzi wtedy euforia. Bloger złapał samego Boga za nogi i tworzy. Tworzy wpis niebanalny i poruszający. Czy coś może pójść nie po myśli autora? Ano może.
Słowa początkowo tak wspaniale spływające do notatnika pojawiają się coraz rzadziej. Zdania nie chcą przekazywać pożądanej treści. Siły i wena już dawno gdzieś zniknęły, a co najgorsze herbata jest zimna. Niestety trzeba trzymać się ustalonych terminów, które wciąż zbliżają nieubłaganie się.
Można wprawdzie zignorować czytelników i pisać gdy się chce i o czym się chce. Takowy autor chętnie uznaje to za przejaw swej artystycznej duszy, która nie pozwala mu poddawać się takim błahym sprawom, jak terminy. W rzeczywistości mamy jednak do czynienia ze zwykłym leniem i bucem. Swoją drogą sam niestety jestem takowym, no ale po to są złe nawyki, aby było co zwalczać.
Załóżmy jednak, że postanawiamy podjąć heroiczny bój z własnymi słabościami i piszemy. Idzie nam to nad wyraz opornie, ale się nie poddajemy i słowa powoli rozwijają treść naszej notki. Zdania powstają w ogromnych bólach, ale powstają i w końcu kończymy. Zadowoleni z dobrze wykonanego obowiązku czytamy powstałe dziełko w celu korekty.
Zapewne myślicie, że po tych poprawkach tekst jest gotowy i autor szczęśliwy. A dupa! (Swoją drogą miło klnąć na blogu, szczególnie, że nie jest on adresowany dla dorosłych :-) ).
W czasie lektury orientujemy się bowiem, iż cała notka nie ma sensu. Treść, którą miała przekazać, gdzieś uleciała, a całość przypomina miernie sklecony stek bzdur.
Nie ma jednak czasu, ni sił, aby to poprawiać. Wrzucamy więc naszą parodię interesującej notki na bloga i niech się dzieje wola nieba.
Czy nie można jednak czegoś z tym zrobić? Ano można i najlepszym wyjściem jest bliski kontakt z najlepszym przyjacielem człowieka, a w szczególności artysty, mianowicie pół litrem wódki. Niestety nasz kompan jak na towarzysza niedoli przystało nie pociesza nas za darmo. Cena jest dosyć wysoka i każdy musi sam wykalkulować sobie opłacalność tej znajomości.
Można też ulżyć swej duszy i rzucić w czorty tą grafomanię, a czas jej poświęcony przeznaczyć na jakieś konstruktywne hobby np. sklejanie modeli. Rozwinie to naszą cierpliwość, uspokoi nas i świat zyska kilka ładnych modeli.
Gwoli informacji sam wybrałem trzecią, najbardziej paskudną drogę. Otóż nie mam zamiaru na razie kończyć pisania (co gorsza na trzeźwo) i jeszcze długo będziecie musieli znosić moje wypociny. No, ale to już wasz problem a nie mój. :-)
P.S. Kto by pomyślał, że spontaniczne spisanie bzdurnych myśli w rytm disco-polo puszczanego w mieszkaniu nade mną może być tak przyjemne. :-)
Blogów miałam chyba ponad dziesięć i żaden nie odniósł jakiegokolwiek sukcesu. :(
OdpowiedzUsuńNigdy nie odgadłam recepty na sukces. Ani poważne ani rozrywkowe treści nie zdobywały uznania. W końcu kasując ostatniego bloga po prostu stwierdziłam, że nie umiem pisać tak, aby kogokolwiek zaciekawić. I tak miała się skończyć moja blogowa kariera. Akurat. Dwa kolejne blogi już czekają na pierwsze posty... Tylko nie mogę się zebrać, aby je napisać. Poprzednie porażki skutecznie zakotwiczyły w mojej pamięci.
Blogowanie to niewdzięczne zajęcie, a jeśli zabierzemy się za przeglądanie blogów "popularnych" to okaże się, że także niesamowicie niesprawiedliwe. Jak na tym obrazku: poważny komentarz dotyczący polityki i ekonomii - 1 komentarz. "Byłam dzisiaj na zakupach i kupiłam...blablabla" Miliard komentarzy.
I tak, to bzdura, że piszącym nie zależy na rozgłosie. Gdyby tak było to papierowy zeszyt byłby dla nich wystarczający. Wiem to z autopsji :)
Kończąc komentarz, w którym i tak nie napisałam tego co chciałam dodam, że ostatecznie wróciłam do papieru.
Wg mnie jest kilka sposobób na udanego bloga (+wyjątki, no ale te się wszędzie znajdą):
OdpowiedzUsuńa) osoby znane, bo co by nie napisały, rzeszy fanów i antyfanów będą to czytać
b) treści, które jeśli robisz nieźle to zawsze się "sprzedadzą" jak np. komiksy, lub fotografie
c) (ten podpunkt szczególnie odnosi się do vlogerów) ludzie zabawni, co często się interpretuje (szczególnie w Polsce), jako robienie z siebie idioty, no ale taka już jest nasza ciemna masa (najlepszym przykładem jest niekryty krytyk, który do pięt nie dorasta swemu mistrzowi, nostalgia criticowi)
No i gdy ruszysz ze swoimi blogami, to się nimi pochwal. Chetnie je poczytam. :-)